Wenecja etnobotaniczna
Wenecja jest owiana mitami, ale aktualne mity nie sięgają pięt historii tego miasta. Półtora tysiąca lat historii i okres Republiki Weneckiej, w którym spora część dzisiejszej Grecji była w jej składzie i silne powiązania z Azją sprawiają, że etnobotaniczne studium Wenecji (gdyby powstało) byłoby fascynującą pozycją detronizującą trylogię Larsona… 🙂 Kiedy uświadomimy sobie jakie miasta dzisiejszych Włoch zostały ukształtowane przez Republikę Wenecji i jakie nazwiska są z nią związane staje się jasne, że tzw. włączenie Wenecji do Włoch (po okresie wolnego miasta, Republiki, najazdów z Azji, chwili pod Napoleonem i chwili w /wielkiej/ Austrii ) było raczej włączeniem Włoch do sfery kultury jaką wypracowała Republika Wenecka. Rzym jest pięknym miastem, ale to Wenecja dla mnie stanowi sedno włoskości. Co do nazwisk, to proszę bardzo: kompozytor Claudio Monteverdi, albo taki popowy Antonio Vivaldi 🙂 ale dla etnobotanika z Europy najważniejsze jest nazwisko Marko Polo. Opisanie świata przypisywane jednemu autorowi powstało przez spisanie przygód i informacji pochodzących od trzech przedstawicieli rodziny Polo, która była szlachecką rodziną z Wenecji, ale pochodziła z Dalmacji (z okolic Szibenika)… Kiedy Opisanie świata zostało spisane Wenecja zamiast walczyć z Mongołami … bogaciła się na handlu ze wszystkimi stronami wielkiego konfliktu. Był rok 1298 i dzieło powstało w więzieniu … w Genui. Bo z Mongołami i Chinami dało się jakoś ułożyć, ale bitwy i wojna o wpływy pomiędzy Wenecją a Genuą były zacięte i prawdziwe. No i tam by można było… ale najważniejsze dla nas (etnobotaników) jest to czego Wenecja i Marko Polo pilnowali? Pilnowali handlu jedwabiem z Chin, które strzegły bardzo skutecznie etnobiologicznej wiedzy na temat jedwabników – morwy – produkcji jedwabiu. Jedwab z Chin był doskonałej jakości i mimo, że tkanina coa vestis uzyskiwana w podobny sposób (ale nie od jedwabników i nie od morwy) była produkowana w Grecji (pisałem o tym fascynującym fakcie w Zielniku… na s.236-237), czyli właściwie w ramach Republiki Weneckiej, to jednak już w tamtych czasach Chiny zawaliły rynek tańszą produkcją… Można sobie wyobrazić, ale pewnie też odkopać w archiwach, co widywało się w Wenecji na targach, w ogrodach prywatnych i w kuchniach…
Pierwsze wrażenie etnobotaniczno-ekologiczne w Wenecji to wielka ulga, bo miasto ma tak wąskie uliczki, że zwyczajnie samochody nie mogą się w nim poruszać. Nie ma samochodów! Następne wrażenia to wszechobecne morze, kiedyś dość śmierdzące, ale obecnie kanały i plaże są w miarę czyste i zobaczyć można zielone wodorosty, małże, ryby i kraby. Zaskakuje możliwość picia wody z miejskich studzienek rozsianych po mieście… Kamienne miasto z wąskimi uliczkami dobrze równoważa bajkowo zielono-kolorowe balkony, małe i duże ogrody, donice z roślinami i rozstawiane rano targi owocowe. Budownictwo jest jak w każdym naprawdę starym mieście w naturalny sposób organiczne: wiele daszków, rynienek, odpływów, aranżacji odrobiny cienia, roślin znoszących upał i brak wody, instalacji do suszenia bielizny, okienek, przewiewów itd. itd. Warto przypomnieć, że to w Wenecji po raz pierwszy w Europie zbudowano „analogową” klimatyzację obywającą się bez prądu elektrycznego. Był to układ tuneli pod kanałami, które wprowadzone do budynków mieszkalnych doprowadzały w lecie zimne, a w zimie ciepłe powietrze do wnętrza. Ekolodzy z dużych, popowych organizacji bazujących na medialnym szumie powinni zauważyć Wenecję … i może jednak pomóc społecznemu ruchowi przeciw zezwoleniu na wpływanie do Zatoki Weneckiej olbrzymich statków pasażerskich o takich gabarytach, że potrafią zasłonić pół miasta. Ruch ten posługuje się ciekawym rysunkiem: wielka ryba złożona z maleńkich rybek (te rybki to gondole, łodzie itp.) połyka statek pasażerski! Stara społeczna idea w wersji morskiej, a do tego Wenecja ma kształt ryby dotykającej głową lądu… W Wenecji zadziwiają gaje piniowe, palmy i wszystko co kiedykolwiek rosło w strefie Morza Śódziemnego i Azji… czy istnieją katalogi gatunków uprawianych w Wenecji?
Wenecja była zawsze mekką sztuki i słynie z Biennale, które odbywa się już grubo ponad sto lat, a w tym roku miało przed nazwą cyfrę 55! Biennale wymaga kilku dni bardzo forsownego zwiedzania i określenie: forsowne nie dotyczy jedynie trudów obcowania ze sztuką współczesną :-), ale także odległości do przejścia pomiędzy około 80. pawilonami i ekspozycjami urządzonymi na terenie całego miasta. Etnobotaników najbardziej interesować powinny Ogrody czyli Giardini i jest to stały i jeden z dwóch głównych kompleksów la Biennale di Venezia. Giardini już z daleka zachecają nas widokiem wielkich, zielonych i dających cień drzew… co po przejściu przez turystyczne piekło centralnej części miasta jawi się wręcz jako wybawienie! Park i ogrody są pełne cykad i ptaków, a wielkie lipy, cedry i platany, żywotniki, oliwki, morwy, ketmie, figowce, wiązowce, szupiny, ajlanty, eukaliptusy, katalpy, perełkowce japońskie, tamaryszki, ( wiele z nich znajdziecie w Zielniku… na s.252 – 261), glediczje i południowe dęby, ale także palmy, pnącza (milin!, glicynie!), perukowce, piękne i wielkie (!) i sto innych, a nie wgłębiam się w warstwę roślin zielnych… 🙂
Etnobotanik nie powinien obecnie ograniczać się do roślin użytkowych i tradycyjnego pojmowania ich znaczenia w życiu ludzi, bo jeżeli ulegnie ciężkiej machinie akademizmu (a szczególnie budyniowego…) to nie zauważy wzbierającej fali bioartu, nowej architektury ekologicznej, energetyki opartej o słoneczne technologie roślinne i organiczności nowych stylów życia. Studenci rolnictwa, ogrodnictwa i leśnictwa bez aktualnego umiejscowienia swoich specjalności zostają pozbawieni interesujących szans i ekscytujących możliwości. Zalecam wycieczki studenckie na Biennale… i to właśnie nie studentom ASP (oni już wszytsko wiedzą, potrafią i są straceni…:-) ) ale przyrodnikom! Tam znajdziemy np. ekspozycję Inhale – Terike Haapoja i wszelkiej maści prace typu „gadające rośliny”, które mimo dość słabej artystycznej narracji mają pewne znaczenie inspirujące… Ilość etnobotanicznych wątków w sztuce współczesnej jest zauważalna i rośnie, a więc… tylko proszę aby nie skończyło się na zaliczeniach i odpytywaniu w kto po raz pierwszy użył określenie: ethnobotany… 🙂
Aby tak się nie stało zapraszam na etnobotanikę terenową czyli warsztaty terenowe w Górach Lewockich za dwa tygodnie oraz na wpisy – kolejne plaśnięcia w budyń http//plasnieciewbudyn.blogspot.com
Na fotografiach: zasilanie wielkiej glicynii z pomocą przewodów wyprowadzonych z rynny i pralki oraz wenecka „matka boska kaktusowa”.