W poprzednim wpisie dotknąłem powodów, dla których botanicy chętnie obserwują rośliny w
ich naturalnych miejscach występowania. Ponieważ dotyczyło to zawilca greckiego,
popularnego gatunku uprawianego w całej Europie i Ameryce Północnej, to powody te
skupiały się w obszarze praktyk ogrodniczych. Istnieją jednak inne przyczyny
zainteresowania roślinami na obszarach, gdzie badane gatunki mają siedliska, z których
pochodzą i z których migrowały, zasiedlając z czasem odległe obszary.
W trakcie wędrówki gatunek zmienia się pod wpływem środowiska, co świadczy o tym, że
„podróże kształcą” nie tylko ludzi. Na obszarach macierzystych gatunku, możemy zobaczyć
jak interesujące nas rośliny wyglądają w warunkach, które nie wymuszają na nich
przystosowawczych modyfikacji (na przykład zmniejszenia rozmiarów) i zbadać główne
cechy identyfikacyjne gatunku. Trzeba pamiętać, że takie obszary są też centrami
różnicowania gatunku głównego, a obecnie także o tym, że wraz ze zmianą klimatu obszary
dotąd optymalne dla gatunku przestają nimi być w tempie dotąd nieznanym. Może się okazać,
że obszary na dawniej dalekich zasięgach, zaczynają spełniać wymagania optymalnego
centrum.

Genetyczna różdżka czarodziejska nie istnieje.

Mocno ograniczone w praktyce i przeceniane badania genetyczne, nie przynoszą informacji o
całym gatunku, a jedynie o badanych osobnikach. Są w najlepszym razie, wynikiem
porównania wyników badań konkretnych genotypów roślin z miejsca, które uznajemy za
siedlisko ich typowej, podstawowej formy z innymi genotypami roślin żyjących w odległych
miejscach. Wyniki badań genetycznych są wiarygodne jedynie wtedy, gdy zastosowano próby
mające znaczenie statystyczne. Badania genetyczne informują o stopniu zmiany wzorcowego
genotypu jednej rośliny (o ile wiemy, która jest wzorcowa) poprzez „zanieczyszczenie”
genotypami innych, pokrewnych. Skupianie się na badaniu genetycznym samym w sobie, jest
podobne do skupiania się na śrubokręcie, a nie nad tym, co chcemy osiągnąć za jego pomocą.
Śrubokręt jest niezwykle pomocny, ale sam nie rozwiązuje naszych problemów. Badania
genetyczne zazwyczaj potwierdzają tylko znaczne różnice pomiędzy roślinami tego samego
gatunku rosnącymi w centrum obszaru występowania i na granicach jego zasięgu. Genetyka
może wiarygodnie potwierdzić przypuszczenia płynące z sumy obserwacji terenowych i
przypomina bardzo „apki” do rozpoznawania roślin z telefonów komórkowych. Mogą się
przydać jedynie wprawnym botanikom do przypomnienia nazwy lub jej pisowni, a
początkujących pozostawiają w miejscu, w którym są i niczego ważnego ich nie nauczą.

Mateczniki jeszcze istnieją!

Gatunki w centrach swojego występowania najpełniej przejawiają swoją gatunkową
odrębność i to w nich możemy zaobserwować podstawowe cechy, takie jak – wielkość
rośliny, obfitość kwitnienia, wielkość kwiatów i ich kolory, porę wydawania owoców i ich
właściwości, biogrupy, gildie, zajmowane nisze ekologiczne i wiele innych cech i zachowań,
a pośród nich – zmienność zawartości czynnych substancji chemicznych. W znacznym
uproszczeniu, czym dalej od najdogodniejszych warunków środowiskowych dla gatunku, tym
egzemplarze tego samego gatunku się bardziej różnią. Najczęściej zmienne są rozmiary,
zdolność do kwitnienia i owocowania, zajmowane środowiska i sąsiedztwo innych roślin, ale
także kolory i zawartość biochemiczna. Badając gatunek jedynie na jego najdalszych
zasięgach dostajemy interesujący, ale niezupełnie typowy dla niego obraz. Dlatego ważne jest, aby zobaczyć, jak wygląda i w jakich siedliskach żyje w swoim właściwym mateczniku.
Do listy odmienności od egzemplarzy w centrum występowania dochodzą zmiany jakie
wywołuje uprawa roślin, której zazwyczaj towarzyszy silna stymulacja roślin i można
zaryzykować stwierdzenie, że w przypadku roślin leczniczych, istotne jest podanie czy
badamy (genetycznie) i opisujemy właściwości roślin rosnących w ich centrach
występowania, czy z obszarów od nich oddalonych, albo może rośliny dostarczające surowca
zielarskiego są ze sztucznej uprawy? Zazwyczaj, skład, ilość i wzajemne proporcje substancji
czynnych w każdym z tych wypadków znacznie się różni. Podejście ekstraktywistyczne, tak
typowe dla wielu naukowców bezrefleksyjnie ulegających urokowi zamieniania żywych
organizmów na ściśle określone wykazy zawartości związków chemicznych zamkniętych w
efektowne tabele, jest jedynie cichym (zazwyczaj też nieuświadamianym) podtrzymywaniem
podstaw do budowania metod rabowania przyrody. Podejście to, zazwyczaj nie docenia
współdziałania substancji zawartych w roślinach i skupia się na ich udziale procentowym, a
nie proporcjach, które zależą w dużej mierze od pochodzenia roślin. Prawdziwe zielarstwo ma
zawsze swój aspekt terenowy i białe kitle nie mogłyby być jego symbolem.


Dynamiczny labirynt!

Obecnie, wszystko komplikuje kulturowa zmiana klimatu, której skutki są chaotyczne i
nieprzewidywalne. Są i będą odmienne w zależności od szerokości geograficznej i wysokości
nad poziomem morza, a także stopnia zniszczenia lokalnego środowiska naturalnego, stanu
zachowania korytarzy ekologicznych i wielu innych czynników. Jeżeli znamy jedynie rośliny
rosnące na swych granicach zasięgów i staną się one dla nas jedynym znanym przykładem
konkretnych gatunków, to możemy nie rozpoznać w nich tych żyjących w swych „strefach
komfortu”. Które z nich są reprezentatywne dla gatunku? Zdecydowanie te, które żyją w
centrum ich rozmieszczenia i blisko niego, to tam kryje się potencjalność gatunku,
upraszczając – możliwości zmian adaptacyjnych i potencjał potrzebny do mutacji. Na terenach
odległych od takiego centrum, mamy do czynienia już jedynie z jednym, utrwalonym
zespołem zmian umożliwiającym przeżycie.
Większość gatunków roślin spotykanych w granicach Polski żyje tu na swych rubieżach,
niektóre osiągają granice zasięgów, inne występują sporadycznie na rozrzuconych wyspach,
gdzie panują dogodne warunki mikroklimatyczne, a jedynie część znajduje tu całkiem dobre
warunki rozwoju. Ten czasowy obraz lokalnego zestawu gatunków, należy rozpatrywać jako
współzależny nurt wielu procesów, nie ma w nim nic statycznego i tylko krótkotrwałe życie
badaczy i uparcie podtrzymywane zbiorowe fantazje o „rodzimości” gatunków, dają
nieprawdziwą perspektywę, której nawykowo ulegamy.
Z tej perspektywy, nawet osiągnięcia gatunku ludzkiego w niszczeniu przyrody wydają się
prymitywne i nietrwałe. Jeżeli nie wierzycie, to zbadajcie wnikliwie duże miasta albo
przemysłowe strefy, a także strefy totalnych zniszczeń wojennych, które mają chociaż kilka
lat historii.

Wiązy i ich więzy

W Polsce żyje kilka gatunków wiązów i część z nich, uznana jest za „rodzime”, chociaż nie
rosną jedynie w Polsce. Są to: wiąz górski (brzost) Ulmus glabra, rośnie poza Europą
Środkową także na Bałkanach i w Azji Mniejszej oraz na Krymie aż po Kaukaz, wiąz
szypułkowy (limak) Ulmus laevis występuje w całej Europie aż po Kaukaz (podobno nie
występuje na Wyspach Brytyjskich) i wiąz polny Ulmus minor, który rośnie dziko w całej
Europie po Kaukaz, w Afryce Północnej i na Wyspach Kanaryjskich.Wszystkie gatunki wiązów krzyżują się między sobą, a o wiązie polnym mówi się, że jest
tzw. gatunkiem zbiorowym, czyli takim gatunkiem, który w rzeczywistości składa się (być
może!) z kilku różnych gatunków trudnych w praktyce do odróżnienia. W języku polskim
gatunek zbiorowy oznacza się w opisach botanicznych symbolem call., aggr. lub agg. od
słowa agregat, które oznacza – całość powstałą przez połączenie niejednorodnych części.
Według tej koncepcji, wiąz polny rosnący m. innymi w Polsce, miałby mieć swoje alter ego
w postaci wiąza śródziemnomorskiego (nazywanego także greckim) Ulmus canescens.
Niektórzy badacze wskazują wręcz na to, że istnieje śródziemnomorska odmiana „naszego”
wiąza polnego i zapisują jego łacińską nazwę jako Ulmus minor subsp. canescens.
Przyglądając się mapce zasięgu „gatunku zbiorowego” Ulmus minor, widzimy, że miałby
zasięgiem obejmować tak skrajne siedliska i strefy klimatyczne, że aż trudno uwierzyć w
niebywałą wprost plastyczność środowiskową tego akurat gatunku.
Pozostaje sprawdzić, jak wyglądają wiązy polne (cokolwiek by to oznaczało) w warunkach
naturalnych na terenach skrajnie różniących się między sobą, co też uczyniłem. Od lat
przyglądam się wiązom greckim Ulmus canescens na wyspie Samos w Grecji i niedobitkom
wiązów polnych Ulmus minor w Polsce i są to bardzo różniące się od siebie drzewa, dobrze
rosnące w skrajnie różnych siedliskach. Niezależnie od aktualnie panujących mód w światku
systematyków roślin, wiązy z Małej Azji (bo tak można potraktować przyrodę wyspy Samos)
i wiązy z Polski, nie należą z pewnością do tego samego gatunku, chyba, że do gatunku
„zbiorowego”, co w gruncie rzeczy jest jedynie wybiegiem językowym.
To moje przekonanie dotyczy drzew rosnących dziko w wymienionych regionach, a nie do
przeniesionych daleko siewek czy sadzonek, obserwowanych przez dziesiątki lat w
arboretach położonych w odległych regionach, gdzie z pewnością przystosowują się do
panujących warunków lub giną, co wyklucza obiektywność obserwowanych „próbek”.
Botanik, mający jakiekolwiek ambicje zawodowe, także i w 21. wieku powinien być stale w
uważnej podróży. Poza rozpoznaniem gatunków i ich siedlisk, podróże pozwalają na
wyzwolenie się z rozpatrywania gatunków w oddzieleniu od ich środowiska, co daje
zrozumienie wagi bioróżnorodności i sposobów jej prawidłowej (a więc skutecznej) ochrony.
Po takich terenowych lekcjach, łatwiej wyzwolić się z niby naukowego oddzielania badanych
„obiektów” od ich środowiska, a współczesnego stanu przyrody od kontekstów kulturowych.
Taki nawyk jest wyuczonym, korporacyjnym zabiegiem, który leży u podstaw osłabienia
wpływu etyki na naukę i wspiera mocno niszczenie przyrody wyłącznie dla zysku
(nielicznych).

Zanim uznacie, że efekt działania rozpoznającej gatunki apki zainstalowanej w waszym
telefonie, jest zawsze obiektywnie trafny i odczytując z dumą nazwę wiąz polny
czegokolwiek się nauczyliście, proszę wróćcie do tego tekstu. Dla tych, którzy tworzą tego
rodzaju apki i w typowy dla tego środowiska kpiąco-ironiczny sposób skomentują moje
wywody tym, że da się przecież udoskonalić wszystko aż do całkowitej perfekcji, mam jedną
radę – spacer po prawdziwym świecie dobrze robi na procesy myślowe zachodzące w nie
syntetycznym mózgu i może, regularnie ponawiany z czasem nakłoni was do zastanowienia,
czy jest możliwe i ma sens tworzenie mapy świata wielkości świata?

P.S. Określenie „niedobitków” w kontekście wiązów, sygnalizuje poważne przetrzebienie
europejskiej populacji tych drzew na skutek chorób, ale też historycznych nadmiernych
wyrębów dla cennego drewna.

Wiąz śródziemnomorski (grecki) na wyspie Samos. Fotografie Autora z kwietnia 2025 r.