W botanicznym niebie Grecji


Jakiś czas temu, w sprawozdaniu z wycieczki na szczyt góry Lazaros (1025 m n.p.m.) na
greckiej wyspie Samos, opisałem piękne stanowisko żeleźniaka Phlomis grandiflora,
nazywanego szałwią jerozolimską Na Samos rosną też okazałe kępy, również kwitnącego
żółtymi kwiatami żeleźniaka krzewiastego Phlomis fruticosa, a zobaczyć można także
żeleźniaka samoskiego Phlomis samia, kwitnącego później niż wymienieni krewniacy lekko
fioletowymi kwiatami. Ze szczytu Lazarosa, który jest jednym z kilku masywów
wznoszących się ponad tysiąc metrów nad poziomem morza tworzących razem rozległe i
wysokie gniazdo górskie nazywane Górami Ampelos, widać bardzo dobrze tereny Małej Azji,
gdzie rośnie Phlomis russeliana, bardzo podobny do Phlomis fruticosa. Te górzyste tereny
Małej Azji, oddziela od wyspy Samos jedynie cieśnina morska, która była kiedyś drożnym
mostem lądowym i dlatego nie dziwi na Wyspie duży udział małoazjatyckich gatunków. W
Turcji znaleziono 34 gatunki z rodzaju Phlomis, w Chinach 43, a liczba wszystkich gatunków
tych pięknych roślin jest szacowana na 100! Turcja jest bardzo ważnym centrum
różnicowania się gatunkowego rodzaju Phlomis i znalezienie tak pięknych okazów żeleźniaka
opisywanego jako P. grandiflora w jego naturalnym środowisku tak blisko tego obszaru jest
dla każdego dociekliwego botanika dużą przyjemnością, okazją do nauki, ale też wyzwaniem.
Przyjemnością, bo rośliny rosnące w swych matecznikach mają swoje właściwe rozmiary i
kolory, są witalne i ukazują własne osobowości, intensywnie pachną i sąsiadując z innymi
gatunkami, wyrastając z kamienistej gleby i zajmując swoiste nisze ekologiczne, karmiąc się
miejscowym światłem i doskonale współgrając z obiegiem wody, tworzą naturalne, nie
przypadkowe zespoły ukształtowane w drodze ewolucji, a także budują międzygatunkowe
związki z owadami i innymi zwierzętami.
Odczucia jakie towarzyszą mi przy obcowaniu z takimi naturalnymi środowiskami i
krajobrazami, można by opisać językiem kojarzonym z sanktuariami duchowości, albo
obcowaniem ze sztuką. Tylko w takich naturalnie ukształtowanych miejscach, możemy
nauczyć się jak rośliny uprawiane w ogrodach powinny być traktowane i z jakimi innymi
roślinami najlepiej je łączyć. No i jak naprawdę wyglądają, zanim zostały „ulepszone”
zabiegami ogrodników, którzy realizują własną misję, o której mam bardzo złe zdanie. Może,
u wybrańców, odezwie się rozmyślnie tłumiony w kulturze Zachodu, cichutki głosik, który
zada niewygodne pytanie: a dobrze przemyślałeś-przemyślałaś potrzebę i zasadność sadzenia
w ogrodzie roślin poza ich strefą komfortu i wolności? A skoro są ważne ku temu powody, to
czy naprawdę potrafisz to zrobić w taki sposób, że nie uzyskasz roślinnego obozu jenieckiego
zamiast ogrodu?


Z „nieba” na ziemię (ojczystą)


Recenzja mojego opisu z niełatwej do wspinaczki w 35-sto stopniowym upale góry w
czerwcu 2023 roku, była „miażdżąca” i brzmiała w przybliżeniu tak: „ale mi rarytas, mam go
w ogrodzie jak wielu moich sąsiadów, to pospolity żeleźniak”. No cóż, recenzentka nie
skorzystała z okazji do czerpania przyjemności z obcowania z naturalnym środowiskiem i
swobodnie rosnącymi roślinami, do nauki, ani też najwyraźniej w swym ogrodniczym zajęciu,
nie widzi prawdziwych wyzwań ani też niewygodnych pytań.
Ponieważ ta fundamentalna niewiedza, co do tego, dlaczego niektórzy botanicy chcą widzieć
rośliny w ich naturalnym środowisku i co to ma wspólnego z ogrodnictwem, permakulturą, ziołolecznictwem i naukową botaniką egzystuje tak uparcie, to z podobnym uporem będę wracał do opisu roślin w ich matecznikach. Najczęściej do tych roślin, które są traktowane
tak, jakby ich obecność na świecie służyła jedynie aranżowaniu ogrodów, jakichkolwiek i
gdziekolwiek.
Dla tych, którzy lubią „nowinki” i rozmaite kursy nazywane w sposób atrakcyjny i sugerujący
„profesjonalizm” podpowiem, że ta tematyka ma coś wspólnego z fitosocjologią, którą
odkrywają obecnie nasi architekci. I bardzo wszystkich czytelników proszę, nie piszcie, że
jest jakaś fitosocjologia roślin, wystarcza sama fitosocjologia.


Zawilec uroczy u siebie


W marcu tego roku (2025), schodząc bardzo stromym szlakiem z okolic tego samego
Lazarosa do miejscowości Kokkari, natknąłem się na kępy zawilca greckiego, zwanego także
bałkańskim lub uroczym Anemone blanda. Bardzo mnie to spotkanie ucieszyło, bo roślina ta
jest faktycznie urocza w swym naturalnym środowisku, a także dlatego, że uzupełniam od
kilku lat listę roślin występujących na Wyspie, opublikowaną przez emerytowanego,
niemieckiego botanika, który najprawdopodobniej mieszka na Samos. Jest to wspaniały
przewodnik, a jego Autor stawia naprawdę wysoko poprzeczkę wiedzy i znajomości Wyspy.
Dotąd udało mi się wprowadzić zaledwie dziesięć nowych gatunków roślin (nie licząc
storczyków) do tego opracowania. Napotkany gatunek zawilca należy do tych uzupełnień.
Kępy zawilca A. blanda rosły na zacienionym przez platany brzegu rwącego potoku. Rośliny
rosły w kępach po kilka lub kilkanaście, prawie wszystkie miały kwiaty o
charakterystycznym błękitnym kolorze, ale zauważyłem też jeden, a może dwa (ten drugi nie
był jeszcze w pełni rozwinięty) w kolorze białym. Gleba, o tej porze roku dość wilgotna,
pokryta była grubą warstwą liści platana, a całość przypominała z charakteru i koloru
kwiatów zawilca – środkowoeuropejskie stanowiska przylaszczki w lasach grądowych.
Usytuowanie miejsca znalezienia Anemone blanda wyklucza możliwość przedostania się tam
uprawianych roślin z ogrodów, a wszystkie jego cechy odpowiadają naturalnym środowiskom
opisywanym w literaturze.
Zawilec uroczy zawdzięcza swą nazwę łacińską (botaniczną) greckim słowom: anemos –
wiatr i blanda – uroczy, łagodny, czarujący. Jest liczny w swoich matecznikach, które
obejmują południowo-wschodnią Europę i Środkowy Wschód. Miał kiedyś zastosowanie w
barwierstwie (z płatków kwiatów otrzymuje się zielony barwnik), ale też w ziołolecznictwie
do leczenia dny moczanowej i bólów głowy, co jednak uznano obecnie jako ryzykowne, bo
roślina jest trująca.
Zawilce na Samos to chyba najbardziej kolorowy i liczny roślinny aspekt wiosenny, ale
należą one do innego gatunku – zawilca wieńcowego Anemone coronaria, który zaczyna
kwitnąć już końcem stycznia, a tysiącami kwitnie w lutym i marcu. Roślina ta, o naturalnej
zmienności koloru kwiatów (naliczyłem kilkanaście kolorów i wyraźnych odcieni) porasta
zupełnie inne miejsca niż jej uroczy krewniak i są to zazwyczaj łąki, otwarte przestrzenie na
nasłonecznionych stokach albo widne gaje oliwne. Jeden i drugi zawilec praktycznie znika po
kwitnieniu i dzięki bulwiastym kłączom pojawia się dopiero następnej wiosny. To wynik
przystosowania do długotrwałych okresów suszy i bardzo wysokich temperatur jakie panują
w lecie.

Obydwa gatunki opisanych zawilców są od dawna uprawiane w ogrodach, a zawilec uroczy
bywał nawet introdukowany do zimniejszych stref w Europie. Rośliny te uważane są za łatwe
w uprawie, czasem podobno uciekają z ogrodów (ale chyba tylko w cieplejszych strefach
Europy?) i mało kto zwraca uwagę na to, skąd pochodzą i gdzie rosną swobodnie. A uważam,
że warto to wiedzieć, bo to piękne i zadziwiające w wielu aspektach rośliny.


Grecki zawilec w stolicy Podhala!


Na samym początku kwietnia, podczas zakupów w jednej z popularnych sieci handlowych w
Nowym Targu stanąłem jak wryty, bo z regału z zaschniętymi roślinami doniczkowymi
wyrastały dwie kępy kwitnącego zawilca Anemone blanda. Były mocno przeschnięte i tylko
kwiaty na nieproporcjonalnie długich łodygach walczyły o odrobinę naturalnego światła.
Rośliny w takich sieciach handlowych są jedną z wiosennych zabawek, coś jak wielkanocny
pisklaczek z barwionej na żółto waty albo cukrowy baranek. Jest jedną, z tych r z e c z y,
stworzonych po to, aby stało się zadość konsumpcyjnej trójcy: zobacz – kup – wyrzuć.
W pierwszej chwili pomyślałem, że to jeszcze jakiś powidok z cienistych uroczysk Samos,
ale okazało się, że to zwyczajny t o w a r, a do tego przeceniony i oferowany w przystępnej
cenie 5 złotych za doniczkę. Z tego samego powodu, dla którego na Wyspie nie wykopałem
kępy pięknej rośliny, kupiłem ją w polskim hipermarkecie w drodze do mojego ogrodu.
Wiedząc, gdzie rośnie, kiedy jest wolna i ma wszystko czego jej trzeba, zaraz po jej
zapakowaniu do plecaka, wiedziałem, gdzie w ogrodzie będzie miała najlepiej, a z pewnością
lepiej niż na regale w sklepie. Przed tym, trzeba przywrócić ją do życia, światła, wody i dać
czas na asymilację z nowym otoczeniem. Ponieważ to roślina strefy plus minus
śródziemnomorskiej, której wymagania, co do temperatury określane są jako strefy
mrozoodporności: 6, 7 i 8, to bez specjalnych zabiegów nie przetrzyma zimy w Zachodnich
Karpatach. Pewną szansę na to daje fakt, że z pewnością nie przyjechała prosto ze swych
mateczników, ale jest potomkinią uprawianych w Niemczech albo Holandii roślin
„ozdobnych”.
Pierwszy krok, to uratować przed wyschnięciem i wyrzuceniem na śmietnik, a scenariusze
dalszego postępowania są bardzo różne. Jeden wydaje mi się bardzo pociągający, chociaż
ryzykowny – a co, gdyby oddać te rośliny terenom skąd pochodzą?

Na fotografiach nad tekstem pokazałem Anemone blanda na Samos (marzec 2025). Na
fotografiach pod tekstem to zawilce z hipermarketu i proces ich reanimacji w Biotopie
Lechnica.