DROGA ROŚLIN (16) Moczarka kanadyjska (Elodea canadensis) w przełomie Dunajca w Pieninach
Moczarka, zwana dawniej elodeą przybyła do Europy w XIX wieku z Ameryki Północnej.
Pierwszy raz notowana była z Irlandii w 1835 r., a w Polsce pojawiła się prawdopodobnie,
około lat 1866 -1867 w Gdańsku i ujściu Odry. Kilkaset kilometrów na południe, do Krakowa,
a konkretnie do ówczesnej miejscowości podkrakowskiej Dębniki, dotarła w niespełna 10 lat,
najprawdopodobniej około roku 1877, gdzie zaobserwował ją Marian Raciborski, mający
wtedy 14 lat. Swoją drogą, może odkrycie to, miało wpływ na późniejszą błyskotliwą karierę
jednego z największych botaników i pioniera polskiej paleobotaniki? Nie stroniłbym od
sprawdzenia, czy profesor Raciborski jako nastolatek nie interesował się akwarystyką? Może
roślina dziwnym trafem dostała się do stawu na Dębnikach z jego akwarium? Tak czy inaczej,
jest bardzo prawdopodobne, że droga przebyta przez moczarkę kanadyjską z Ameryki do
stawu pod Krakowem, miała wpływ na drogę kariery Raciborskiego, który dotarł aż na Jawę,
by tam prowadzić ważne badania?
Po pierwszych doniesieniach o wielkim zagrożeniu ze strony moczarki i zamiany uroczej
nazwy „elodea” (od greckiego helodes – błotny, moczarowy) na bardziej w polskim stylu –
„zaraza wodna”, okazało się, że roślina nie jest aż tak groźna. Dostrzeżono nawet u niej kilka
atutów ekologicznych, zielarskich i uznano gatunek za roślinę zadomowioną (kenofit), nawet
w środowiskach uznawanych za naturalne, ma więc status agriofitu. W ekologicznych
opisach moczarki znajdziemy zapewnienie, że w Polsce jest gatunkiem ustabilizowanego i nie
zagrażającego miejscowym biocenozom.

Kiedy ja sam miałem 14 lat i byłem zapalonym akwarystą, czytałem z wypiekami na twarzy o
tym, że moczarka z dalekiej Kanady (którą rzecz jasna miałem w swoich zimnowodnych
akwariach), może zagrażać nawet żegludze śródlądowej i bałem się, że pasażerskie parowce
mogą kiedyś nie dotrzeć do Nowego Sącza! Obawy były uzasadnione, bo znajdowałem ją w
nieomal każdym starorzeczu Dunajca w jego środkowym i dolnym biegu. Nigdy nie
widywałem jednak tej rośliny w samej rzece. Minęło od tamtych czasów pół wieku i nie
spodziewałem się już, że moczarka kanadyjska wejdzie mi w drogę. A tu nagle powiało grozą,
gdy jesienią przemierzałem Drogę Pienińską, czyli turystycznym szlakiem pieszym (i
rowerowym, cokolwiek by to dzisiaj znaczyło) wzdłuż przełomowego odcinka Dunajca w
Pieninach Centralnych. W przybrzeżnych obszarach tej sponiewieranej rzeki, ale także nawet
w odcinkach z moderowanym przez tzw. flisaków silnym nurtem, widać było olbrzymie ilości
moczarki kanadyjskiej. Nie pobrałem próbek dla jej pewnego oznaczenia (istnieją przecież
inne gatunki moczarki), bo to teren parku narodowego (a nawet dwóch) więc nie wiem, czy
mogłem? Foty można robić, to zrobiłem i sami zobaczcie.
Droga tej kruchej (dosłownie) rośliny – od Gdańska do stawu w Dębnikach (które stały się
tymczasem pełnoprawną dzielnicą Krakowa), a z Krakowa do Kotliny Sądeckiej i dalej w
Pieniny Centralne i to z innego kontynentu, jest imponująca nawet jak na 150 lat! Całkiem
nieźle, jak na roślinę, a te przecież uznawano za organizmy „nieruchome”.
No i jest robota dla brunatnych botaników i oszołomów zwalczających Inwazyjne Gatunki
Obce (IGO)! Wprawdzie nic z tego nie wyjdzie, podobnie jak z nawłocią, ale ile będzie zbiórek
aktywistów i wywijania proporcami! Rzecz w tym, że moczarka jest niezwykle odporna na
wszelkie formy ręcznego niszczenia (czym więcej połamanych łodyg, tym więcej nowych
roślin w nowych miejscach, bo nurt rzeki ciągle jest obecny), a popularne w tych kręgach
pomysły typu „ostateczne rozwiązanie kwestii moczarki” w postaci osuszenia Dunajca lub
wlania do niego herbicydów w dostatecznie dużej ilości, aby zadziałały w wodzie płynącej,
wydają się aktualnie (jeszcze) trudne do przeprowadzenia. Żyjemy w dziwnym
społeczeństwie i z czasem akcje tego typu może nie będą tak całkiem niedorzeczne, tak jak
nie był niedorzeczny dla (zbyt) wielu, pomysł wybudowania kolejki linowej z Trzech Koron
nad Grajcarek w Szczawnicy!

Znajdą się z pewnością tacy, co zapytają zaczepnie: dlaczego ta „zaraza wodna” przyszła aż
tu? Może dlatego, że impet górnego odcinka Dunajca jest ograniczany przez zapory wodne,
może dlatego, że zmiany środowiskowe przywabiły ptaki wodne (które tu wcześniej nie miały
czego szukać) przynoszące na piórach i nogach rozmaite części organiczne, a może dlatego,
że skoro na łodziach spływa po rzece w sezonie kilkaset tysięcy osób, to grubo więcej ludzi
zasila miejscowe obszary turystyczne, a powiedzmy sobie szczerze, że gospodarka ściekami
zmieniającymi parametry wody nie zawsze jest doskonała? Nikomu już też nie przeszkadza
biała piana w zakolach Dunajca, a nie jest to piana z wody, od której góry te miały brać swoją
nazwę, a z detergentów, które w „tajemniczych okolicznościach”, dostają się do rzeki i płyną
graniczną rzeką dwóch sztandarowych parków narodowych. Może jest też więcej niż dawniej
akwarystów, oczek wodnych i stawów ogrodowych?


Dla badaczy pewnie będzie ważne, że moczarce wyraźnie sprzyja obecność zredukowanych
form żelaza w wodzie, że gęste moczarkowe zarośla, sprzyjają rozwojowi niektórych ryb,
skorupiaków i owadów, że są pokarmem dla zwierząt, a rdzenni mieszkańcy Ameryki
stosowali napar z elodei jako lek. Jest jeszcze jeden smutny powód tego, że moczarka rośnie
w Pieninach Centralnych, a prawie wyginęła w środkowym nurcie rzeki. Po prostu w
środkowym nurcie rzeki, pracowicie (trwało to około 20 lat) z pomocą ciężkiego sprzętu i za
miliony złotych, zniszczono wszystkie starorzecza, stawy w dolinie rzeki i wszystko to, co by
mogło uchodzić za jako takie naturalne środowisko rzeczne. W okolicach Nowego Sącza
dogorywają ostatnie płachetki łęgów i jeszcze kilka lat temu był malutki stawek z moczarką
kanadyjską, który padł jednak ofiarą budowy nowego mostu drogowego. Wiem, most jest
bardzo ważny, a za środowiska wodne Dunajca uchodzą teraz stare żwirowiska, z których
przez lata, legalnie i nielegalnie, wydobywano piasek i żwir.
Zanim jakiś szaleniec i zwolennik zwalczania obcych (roślin) ruszy do walki z moczarką, może
odtworzy naturalny bieg Dunajca, rozbierze tę komunistyczną mistyfikację stulecia, jaką jest
zapora czorsztyńska i uda mu się przywrócić niezwykle bogate siedliska łęgowe! Obiecuję, że
po tym dziele, ruszę i ja, aby zabrać z Pienin trochę inwazyjnej moczarki. Zabiorę ją do
mojego ogrodowego moczaru, przecież przebyła do nas tyle tysięcy kilometrów i w końcu się
zadomowiła tam, gdzie mogła.