Szypszyniec różany Rhodites rosarum
Szypszyniec różany występuje właściwie wszędzie gdzie rośnie dzika róża i nic dziwnego, że ślady jego działania napotkaliśmy podczas etnobotanicznego spaceru do wsi Podproc w Górach Lewockich (więcej o wsi i warsztatach w poprzednim wpisie!). Ewa Grzeszczuk pięknie uchwyciłaniezwykły wygląd efektu działania szypszyńca, ale jeszcze bardziej zadziwiający jest cały proces tworzenia się intrygujących narośli i galasów na dzikiej róży. W wielkim skrócie: maleńki owad – szypszyniec – składa jaja w róży, wylęgają się larwy i wydzielając hormony roślinne (!) powodują zniekształcenie tkanek… aż doprowadza do obudowy jego kolebek przez to co widać na fotografii i galasę (narośl kulistą), na koniec to co się wykluwa, nie zawsze jest szypszyńcem, bo czasem jest jego pasożytem… Można się śmiać lub być zdegustowanym, ale w porównaniu z naszym prostackim sposobem budowania domów… szypszyniec z jego enzymowym sposobem na samobudujące się mieszkania wydaje się godny uwagi… nawet gdy go czasem pokonają sublokatorzy!
W czasie warsztatu prof. Andrzej Chlebicki opowiedział nam nieco więcej na temat tego mechanizmu i polecił książkę Lynn Margulis pt. Symbiotyczna Planeta. Książka ukazała się w polskim tłumaczeniu nakładem Wydawnictwa CiS w Warszawie w roku 2000. Margulis przystępnie i zajmująco opisuje swoją teorię endosymbiozy i pokazuje nową interpretację teorii ewolucji. Poseł Godson nie byłby nią zachwycony, bo w blogerskim skrócie mówi ona, że pochodzimy nie tyle od małp, co od bakterii… W świetle endosymbiozy całe zjawisko związane z szypszyńcem i jego dziełem, ale także wykorzystywaniem go przez roślinę nabiera sensu i zaczyna intrygować jeszcze bardziej. Ci co się upierają, że rola roślin w naszym życiu ogranicza się do jedzenia lub/i używek wydają się w świetle poglądów Margulis jeszcze bardziej ograniczeni.
Drążymy mocno temat zbiorów zielnikowych i dzisiaj oglądałem stertę książek o zbieraniu, przechowywaniu roślin i innych formach botanizowania. Jedna z nich wydana była w 1888 roku! Przypominam, że w moim Zielniku… przedrukowałem w formie suplementu poradnik zestawiania zielnika Marji Arctówny z 1904 roku… (s.299-307). Profesor Andrzej Chlebicki pokazał mi też metalowe siatki do suszenia roślin z oryginalnymi bibułami jakie stosował profesor Józef Mądalski, botanik lwowski… Cały temat zielników rozwija się nam ładnie i czekam na wieści od uczestniczki warsztatów, która nad początkiem zielnika z Gór Lewockich pracuje. 🙂
Na dolnej fotografii Ewa pięknie uchwyciła jesienną fazę wyglądu przytulii, o której pisałem ( plus moja fotografia) w sprawozdaniu z letniej wyprawy w Góry Lewockie. Sens powracania w miejsca gdzie już byliśmy wydaje się na ścieżce etnobotanicznej oczywisty. Dziękuję Ewie, że tak pięknie i delikatnie zaznaczyła moją obecność… :-))))