Relacja z warsztatów etnobotanicznych w Górach Lewockich – jesień 2013 roku.
No i jest relacja z warsztatów. Nasze spacery etnobotaniczne opisał Andrzej Chlebicki, a ja w kilku miejscach uzupełniłem je za zgodą i namową autora. Relacja jest obszerna… 🙂
Czas budzenia się zziębniętych nieboraków
Relacja z warsztatów etnobotanicznych w Górach Lewockich 13-14-15.09.2013
Piątek, 13.09.2013 r.
Marek, Ania, Ewa i Tomek przyjechali niebieskim autobusem. Potem dojechały dwie uczestniczki z Gorlic. Spotkaliśmy się w Piwnicznej przed restauracją „Pod Kasztanami”.
Coś się zaczęło.
Wokół rynku w Piwnicznej mnóstwo samochodów, nieustanny ruch nadjeżdżających aut i autobusów, wokół kiczowate knajpki i restauracyjki, w dole kościół i Poprad. Cóż my w tym świecie robimy? Zaczęło się oczekiwanie na powrót do dawnego świata, a może na coś mocniejszego, coś nieokreślonego? Ej tam, a może byliśmy po prostu głodni po długiej podróży? Czuło się, że wracamy, a właściwie zaraz wrócimy do tej sfery w której nigdy nie byliśmy, a jednak „byliśmy” tam już od bardzo dawna. I to oczekiwanie, otwarcie się na przeszłość wchodzącą w teraźniejszość zmieniło nas w niezwykłe istoty. Niby ludzie o imionach zupełnie normalnych, mówiących europejskimi językami, normalnie ubrani. Niby nic, a jednak otworzyły się w niezauważalny sposób wrota, karpackie wrota. A więc cofaliśmy się gdzieś w głąb, a jednocześnie parliśmy do przodu. Tak to, nieco paradoksalnie można określić.
Po dwóch godzinach jazdy bus zatrzymał się w Brutovcach przed kościołem, a więc w centrum, gdzie stoi wieża ze szpicem mierzącym w niebo. Tędy spływa energia na całą wioskę. Dlatego tam się zatrzymaliśmy, choć tak naprawdę w tym miejscu trzeba było się zatrzymać. Był już późny wieczór, ścieżką w dół doszliśmy do drewnianej chaty Michała. Weszliśmy do kuchni, pełnej zapachów przygotowanego jadła dla naszej wygłodzonej jedenastki. Drewniana izba z ławami, łóżkami, z nisko zawieszonym sufitem. Przytulnie.
Psik medvedikovity to takie zwierzę niepodobne ani do psa, ani do wilka ani też do niedźwiedzia, jest futrzaste i czasem pojawia się w Górach Lewockich. Pamietajcie, że każde dziwne psopodobne zwierzę w Górach Lewockich to „psik miedvedikovity”. Tak to nam przedstawił Michał. A psik to tak naprawdę jenot albo piesiec. Przybył do nas z Azji, jest więc „obcym gatunkiem”.
Po kolacji wysłuchaliśmy prezentacji Marka pt. „Etnobotaniczne aspekty muzyki tradycyjnej” oraz omówienia roślinnej symboliki w zdobnictwie tradycyjnym. Jak zwykle Marek podzielił się z nami swoimi bardzo trafnymi przemyśleniami, np. które rośliny uznać za zawleczone (obce) na teren Polski? Jeśli przyjąć, że po ustąpieniu lodowca nastąpiła sukcesja, to wszystkie nasze rośliny są zawleczone. To ma też aspekt moralny. „Obce rośliny”, a więc trzeba je usunąć. Naprawdę? Przypomniał mi się film I. Bergmana „Jajo węża” i powieść A. Szczypiorskiego „Msza za miasto Arras”. Jak to uchwycić, że z pozoru drobne sprawy powoli nabierają mocy i wciągają nas potem w nieprzewidywalny wir zdarzeń. Wyczulenie, spostrzegawczość i szacunek do wszystkiego co żywe! To warto praktykować. Po prezentacji przenieśliśmy się do prywatnego Muzeum instrumentów tradycyjnych Michala Smetanki. Ilość różnych piszczałek, fujar i gajdic była nieprawdopodobna. Wszystko to wisiało na ścianach lub też było rozłożone na wiekach starych skrzyń. Michał wygłosił całkiem profesjonalny wykład o instrumentach, chordofonach i aerofonach. Uzmysłowił nam, że aerofony w Karpatach są najliczniejszą grupą instrumentów tradycyjnych. Powstawały głównie z drewna bzu czarnego i zwierzęcych rogów. Marek opowiadał nam jak się robi fujary z pni bzu. Pozyskuje się je zimą, potem drąży świdrami. Obecność miękkiego rdzenia umożliwia właściwe prowadzenie wiertła, dzięki czemu pień bzu zostaje przewiercony centralnie na całej długości. Marek opowiadał nam także o tym jak Słowacy dawniej używali uschniętych pędów dziewann do nocnych pokazów ognia. Łatwopalne suche dziewanny dawały silny i jaskrawy płomień. Doświadczenia z dziewannowym rytuałem jakie przeprowadzono podczas takich samych warsztatów w 2012 roku, oglądaliśmy na fotografiach Bogdana Kiwaka, a Marek tylko dodał, że tlące się dziewanny na nocnym niebie pozostawiają nie tylko wrażenie wielu iskier i barwnych smug ognia, ale to co nazywamy powidokami. Powidoki to jedne ze zjawisk optycznych, które były źródłem malarstwa jaskiniowego i pierwotnych symboli.
Ponieważ był to czas kwitnienia wrotyczy Tanacetum vulgare więc usłyszeliśmy też sporo informacji na ten temat. Cała roślina, a szczególnie jej żółte kwiaty to źródło bardzo intensywnego aromatu. Kiedyś był znaną przyprawą do mięs i ciężkich sosów, ale zaczęto go kojarzyć z ukrywaniem fetoru nadpsutego mięsa i został zapomniany. A szkoda, bo to roślina lecznicza, przyprawowa i ozdobna. Czasem napotkać możemy na zdziczałe rośliny innego gatunku wrotycza z Azji Południowo-Zachodniej: wrotycza balsamicznego Tanacetum balsamita, ale tego w Górach Lewockich nie spotkaliśmy. O 23: 00 rozeszliśmy się do kwater.
Sobota, 14.09.2013r.
Po śniadaniu ruszyliśmy polną drogą w stronę masywu Strehornej Hory. Po drodze natknęliśmy się na rozbryzganą posokę, zapewne jelenia. Po strzale biegł jeszcze kilkadziesiąt metrów znacząc teren strumieniami krwi. Na obrzeżach lasów widoczne były ambony i zamaskowane zwyżki. Wędrowały z nami dwa psy, nasza Oksana i pies księdza z Brutovców, zwany przez mieszkańców „Kapłan”. Oksana to czarny szkocki seter a Kapłan to jasno-kremowy goldenretriver. Mimo, że oba zwierzaki nie oddalały się od nas zbyt daleko, byliśmy zaniepokojeni obecnością myśliwych. Zatrzymywaliśmy się przy roślinach, przede wszystkim przy starych krzakach bzu Sambucus nigra. Marek zwrócił naszą uwagę, że na tych krzakach są już czarne owoce i równocześnie białe kwiatostany. Renesans bzu jako rośliny użytecznej jest jak najbardziej zasłużony. W mojej dziedzinie, w trakcie robienia preparatów do mikroskopu używało się białego miękkiego rdzenia bzu do uzyskiwania cienkich skrawków z roślinnych łodyg. Wkładało się taką łodygę do środka rdzenia i potem kroiło żyletką. Można było uzyskać bardzo cienkie skrawki.
Mijaliśmy łąki z dziurawcami, przy drodze rosły dziewięćsiły, wśród traw leżały rozwinięte brunatne owocniki czasznicy oczkowatej Calvatia utriformis i mniejsze kule kurzawki omszonej Bovista tomentosa. Na skraju lasu natknęliśmy się na ostrożenia głowacza (Cirsium eriophorum). Duże już przekwitnięte kwiatostany były mokre, a na niektórych z nich siedziały trzmiele. Było jeszcze zimno. Trzmiele nie ruszały się. Ewa robiła im zdjęcia makro. I wtedy okazało się, że te nieboraki są jeszcze żywe. Zaczęły powoli ruszać odnóżami. Stąd wziął się tytuł naszej relacji. Zdałem sobie sprawę, że my też jesteśmy takimi „nieborakami”, uśpionymi przez cywilizację.
Mijaliśmy wspaniałe stare modrzewie. Pod jednym z nich na korzeniach rósł niezwykły grzyb murszak rdzawy Phaeolus schweinitzii. Spotykaliśmy pięknie owocujące kaliny koralowe, głogi, derenie czarne, róże, jarzębiny i całe stoki porośnięte leszczyną. Na małych łączkach zastaliśmy przekwitające już goryczki trojeściowe. Doszliśmy do sennikov – szałasów stojących na cyrlach, stare pasterskie miejsce pamiętające jeszcze Wołochów. Marek zaproponował abyśmy zaczęli zbierać zioła do zielnika Gór Lewockich. Świetna myśl. Akurat ja sam zostałem wyszkolony przez prof. Józefa Mądalskiego, który przywiązywał niezwykłą wagę do sposobu zbierania i układania roślin na arkuszu. Napisał nawet książeczkę „Jak należy zbierać i konserwować rośliny do celów naukowych”. Zielnik J. Mądalskiego jest zdeponowany w Instytucie Botaniki PAN w Krakowie. Jest przykładem jak powinien wyglądać profesjonalny zielnik. A więc mając taki przykład zacząłem szukać roślin.Dysponowaliśmy dwudziestoma arkuszami sztywnego papieru bezklejowego (tak zwanego papieru piwnego stosowanego w plastyce) i był to początek naszego zbioru.
Dwa razy wchodziliśmy na ten sam szczyt – Bisar, ale to się przydało, bo dzięki temu znaleźliśmy trochę kań (Macrolepiota procera), były też piękne muchomory cesarskie Amanita cesarea, podgrzybki i maślaki. Na łące przylegającej do starego lasu Zorana zaczęła śpiewać słowackie pieśni – travnice. To kobiece pieśni pracy wykonywane najczęściej zbiorowoprzy pracach polowych dla przyjemności i bezpieczeństwa. Kobiety pracując i śpiewając jednocześnie mogły łatwo kontrolować sytuację innych, oddalonych lub skrytych krzewami czy lasem. Słuchaliśmy w skupieniu jak echo powtarzało jej głos.
Weszliśmy znowu do lasu. Marek zwrócił naszą uwagę na przyrastające do siebie stare świerki, które wspierały się aby pozostawać w równowadze. Takie pary drzew spotykaliśmy jeszcze później w kilku miejscach. Jak to wytłumaczyć? Być może dwa świerki tak mocno z sobą zrośnięte nie dadzą się tak szybko wywrócić silnym wiatrom? Na pniu wielkiego przewróconego świerka rosła wielka huba. Z kolei na żywej jodle obecność czyrenia Hartiga Phellinus hartigii wskazywała na nieuchronną śmierć drzewa w najbliższym czasie. Tak duża ilość starych modrzewi dawała nadzieję na występowanie słynnego grzyba modrzewnika lekarskiego, zwanego kiedyś agarykiem modrzewiowym, a po słowacku práchnovček lekársky. Nazywany był także „quinine conk” co oznacza huba chininowa, ze względu na gorzki smak. Jeszcze w czasach starożytnych pisano o nim używając nazwy „to Agaricon”, która mogła pochodzić od nazwy sarmackiego plemienia Agaryków znad Morza Aralskiego, skąd go pozyskiwano. Jest to najwcześniej wspomniany gatunek leczniczego grzyba. Zawiera agarycynę, kwas agarycynowy, kwas rycynowy oraz różne niedawno odkryte substancje o działaniu antywirusowym i anty kancerogennym. Te ostatnie substancje wykryto jedynie w żywych kulturach, nie są obecne w owocnikach. Dawniej grzyb używany był jako środek przeczyszczający i zmniejszający wydzielanie potu (antyhydroticum). Dioskurydes tak opisuje tego grzyba (tłumaczenie Ładowskiego 1783): „Agaryk modrzewiowy jest gębka czyli grzyb białawy, który do pnia przyrasta. A ten jest dwojaki samiec i samica: samiec długi, drzewiasty i twardy na nic się nie przydaje. Samica okrągła, dziurkowata, lekka, krucha i ząbkowata, na kształt grzebienia, smak w niej zrazu słodki, potym w gorycz się obraca, wchodzi do lekarstw”. Pisał o nim też że jest „elixirium ad longam vitam”. Można z tego żartować, ale równocześnie wiadomo, że później zidentyfikowano domniemanego samca; był to czyreń ogniowy Phellinus igniarius. Jedynie „samica” to rzeczywisty modrzewnik lekarski. Dawniej, jeśli wierzyć Syreniuszowi (1613) i Rzączyńskiemu (1721) Polska słynęła w Europie z obfitego występowania bezcennego „agaryka”. Obecnie występuje na kilku stanowiskach w Górach Świętokrzyskich, a być może także z jednego stanowiska w okolicach Krościenka nad Dunajcem. Znany jest także z dwu stanowisk z środkowej Słowacji. Ponieważ Góry Lewockie były w czasach komunistycznych zamknięte dla ruchu turystycznego ( był to teren poligonu wojskowego, gdzie stacjonowały również wojska radzieckie), więc nie było możliwości zbadania modrzewiowych lasów. Może agaryk znajdzie się w Górach Lewockich?Jeszcze w XIX wieku Indianie z Ameryki Północnej zbierali owocniki agaryka. Były one wykorzystywane przez szamanów jako przedmioty o wyjątkowo wielkiej mocy, wykorzystywane w trakcie różnych rytuałów. Groby szamanów były zabezpieczane figurkami wykonanymi z owocników agaryka. Niektóre owocniki mogą ważyć nawet 10 kg. Są to bodaj najdłużej trwające owocniki grzybów, bowiem znaleziono ponad 70-letnie i mające nawet 1 metr wysokości. Takie duże owocniki Indianie nazywali „chlebem bogów” lub „ciastkiem drzewa”.Piszą o tym Robert Blanchette, Brian Compton, Nancy Turner i Robert Gilbertson w „Nineteenth century shaman grave guardians are carved Fomitopsis officinalis sporophores. Mycologia 84(1): 119-124 (1992).
Po obejrzeniu wołoskich sennikov – szałasów, weszliśmy jeszcze na szczyt Spisska (1058 m. npm) zwany przez mieszkańców jednej z wsi usytuowanych pod tą piękną górą – Dywnem. To od tego, że łąki i pastwiska ciągną się grzbietem Góry aż do jej szczytu przez dobre dwa kilometry! Na szczycie Zorana zagrała nam na koncovce czyli flecie bezotworowym. Michał dał nam tekst słowackiej piosenki, której mieliśmy się nauczyć aby później wieczorem zaśpiewać ją razem z nim. Tekst był łatwy ale melodia nie do zapamiętania. Usiłowaliśmy jakoś wybrnąć z tej sytuacji. Rozmawialiśmy jeszcze o białoporku brzozowym, którego rozliczne zastosowania są naprawdę zadziwiające. Mimo wszystko nie aż tak bardzo jak rytualny i „wróżebny” bęben naczyniowy Samów, który także „rośnie” na brzozie i o którym Marek mówił wiele.
Później rozmowa zeszła na temat jemioły. Jak wiemy, jemioła występuje na różnych drzewach. Dla Celtów najbardziej ceniona była jemioła rosnąca na dębie (zwana złotą gałęzią), natomiast dla Ajnów za najskuteczniejszą uchodziła jemioła rosnąca na wierzbie. Zarówno Ajnowie jak też celtyccy druidzi, uważali jemiołę za lekarstwo na wiele chorób. Podobnie traktowały jemiołę inne ludy, również afrykańskie. Uważano, że jemioła spadła z nieba ponieważ nie miała korzeni . Jemioła była „duchem dębu”, jego siłą, po jej zerwaniu dąb powinien uschnąć. Z jemioły sporządzano „olej św. Jana”, który miał leczyć wszystkie rany cięte. W Szwajcarii nazywano jemiołę „miotłą piorunową” i uważano, że jest swoistym piorunochronem. Cygański w „Myślistwie ptaszym” wydanym w 1584 roku w Krakowie pisze o wykorzystywaniu lepkich owoców jemioły do łowienia ptaków.
A oto tekst piosenki, którą chciał nas nauczyć Michał:
Ej co to za povara idze hen z košara
Ej s krivima nohami, ej dolu prilohami
Ej povedaju na mňe, ej że ja ukrad jahňe
Ej a ja ukrad ovcu, ej hej im zrobia co chcu
Ej ovce moje ovce, ej napoly barany
Ej chtoże vas podoji, ej bača porubany
Ej ovce moje ovce, ej hej vas paše kto chce
Ej ja vas pasc Ne budzem, ej zverbovac šepujdzem
Ej zwerbuj še Janicku ej aj ja pujdem z tebu
Ej budzem ci trimala, ej konika pod tebu
Jednak po kolacji Michał zaproponował nam zaśpiewanie innej piosenki o bardzo prostej melodii: „Boże mój, Pane mój, zeleny jalovec. Prenocujmne mila, vsak sem ja ne vdovec”. Śpiewaliśmy tę piosenkę wielokrotnie i z zapamiętaniem. Potem nastąpił gwóźdź programu, tzn. „światowa premiera” świeżo nagranej płyty Michała Smetanki, w nagrywaniu której brał udział Marek i Ania oraz słowaccy muzycy z Kieżmarka. Utwory odtwarzał Edo – sam realizator dźwięku i producent płyty, na profesjonalnym sprzęcie ustawionym na podwórku. Wokoło Michał z Słowakami ustawił drewniane podesty przykryte tkaninami abyśmy mogli wygodnie siedzieć. W środku paliło się ognisko, a nad nami świeciły gwiazdy zza chmur. Słuchaliśmy w skupieniu cudownej muzyki. Przyszedł także wójt, sąsiedzi i ksiądz. Nareszcie „Kapłan” doczekał się swojego pana. Potem obejrzeliśmy niebywale skonstruowany film o Szaryszu pt. Inne światy(Ine svety)o: 6. bohaterach na końcu świata, na krańcach cywilizacji globalnej…
Niedziela, 15.09.2013r.
W niedzielę po śniadaniu zaczęliśmy śpiewać znaną nam piosenkę a potem tą drugą o powarze. Śpiewaliśmy ją aż trzy razy i wtedy odezwała się Oksana. Tuż po zakończeniu tej drugiej piosenki weszła na środek pokoju i patrząc na Michała stojącego z akordeonem głośnym szczekaniem zachęcała nas do wyjścia. Czas był już najwyższy aby wyjść. Wybraliśmy się do wsi Poproc, położonej na południowym zboczu stromej góry. Dawno nie widziałem tak pięknego modrzewiowego lasu. Stare modrzewie były mocny wygięte, obsypane szyszkami a zbocze porośnięte gęstymi trawami paprociami. Wieś, jeszcze nie tak dawno wyludniona całkowicie jest obecnie zamieszkała głównie przez przybyszów. Świeżo odrestaurowany kościółek nie zachęcał do zwiedzenia, ale za to układ budynków i kserotermiczna roślinność wokół wsi przeniosła nas na południe Europy, na Bałkany. To był ten klimat, brakowało jedynie osiołków i winnic. W obejściach śliwy, jabłonie i grusze. Spokój. Rosły tam goździki, macierzanki i lebiodka Origanum vulgare, w wilgotniejszych miejscach mięta. Powrót stromym zboczem okazał się niezłym wyczynem dla starszej braci. Marek uzmysłowił nam na przykładzie młaki przy szlaku jak są ważnym elementem środowiska. Powstały często na skutek osuwisk są dostarczycielem wody dla górskich strumieni, siedliskiem dla wielu roślin i miejscem występowania wielu zwierząt. I w tym kontekście dowiedzieliśmy się o dramatycznych konsekwencjach praktyk wykorzystywania młak jako zbiorników z których czerpie się wodę dla uzupełnienia pokrywy śniegowej na trasach wyciągów narciarskich. Wiele wsi w górach jest ulokowanych na dawnych, nieczynnych już osuwiskach, ale było to możliwe i bezpieczne dzięki lekkiemu budownictwu drewnianemu, nie podcinaniu stoków drogami i nie betonowaniu stoków.
Zejście do Brutovców, potem obiad, przepakowanie się, zbiórka pod kościołem, załadunek do busa i szybki odjazd. Po dwu godzinach byliśmy w Piwnicznej. Szybki powrót do cywilizacji. Kawa w kawiarni dla pokrzepienia, ostatnie rozmowy i pożegnania.
Nieborak