DSC_3469
W przypadku Samów znacznie trafniej byłoby pisać o etnobiologicznych obserwacjach, gdyż wiele w tej kulturze ma związek z reniferami. Nawet gdy Samowie żyją życiem członków zachodniego społeczeństwa, to uważny obserwator zawsze wpadnie na kulturowy trop renifera. Rośliny użytkowe jakich w tundrze jest nadspodziewanie wiele, to także efekt bliskości z reniferami i uważnej obserwacji tego co robią i co jedzą. Poza oczywistościami w postaci jagód (a borówki czarne, brusznice, łochynie, bażyna, malina moroszka, malina arktyczna, żurawina, mącznica, dereń szwedzki… to nie wszystkie jakie spotkamy) są jeszcze ważne porosty, są grzyby, a pośród nich nadrzewne włostki i porek brzozowy (no wiem: białoporek; komu ta dawna nazwa – porek przeszkadzała?), jest wroniec i jest kasjopea (a nawet dwie: Cassiope hypnoides i C. tetragona), andromedy, sweetmeadow czyli wiązówka błotna, wierzbówka… są etnobotaniczne rewelacje: arcydzięgiel i różeniec górski, turzyce: dzióbkowata i pęcherzykowata (C.rostrata, C.vesicaria), wełnianki, bagno, szczaw,… nawet do krzewów i drzew nie chcę dojść, bo to (jeszcze) nie książka. Moja uwaga do krajowego podwórka: płakać się chce jak się wpisuje w wyszukiwarkę nazwy np. wymienionych turzyc, ale też wielu innych roślin, grzybów… informacja etnobotaniczna jest nieobecna, albo jakaś szczątkowa całkiem. Wygląda to tak, że nasze, polskie badania krain dalszych niż ulubione okolice Zakopanego, sprawiają wrażenie trwających średnio ze trzy dni i w publikacjach jest to, co było pod nogami przez te trzy dni właśnie. To nie jest nauka, to są spacery amatorskie, a trudności z wyjazdami z Polski skończyły się już wiele lat temu! Jeżeli czegoś na temat Skandynawii nie opisał Andrzej Garski (bardzo dobry przewodnik: Skandynawia. Parki Narodowe i rezerwaty przyrody), to klapa… 🙂
Każde znaczące miejsce w górskiej tundrze (jak rozpoznać miejsce znaczące to już inna opowieść i odsyłam do moich warsztatów) jest częścią pewnej wielokrotnie złożonej całości, na którą składają się wody i góry (jak w chińskim ideogramie oznaczającym: krajobraz). Jeżeli jest to  miejsce nad jeziorem, to ważne są rzeki wpadające do niego, źródliska, wodospady i charakterystyczne lub dominujące wielkością góry. Jeżeli iść za tymi szlakami, to szybko się przekonamy, że mamy do czynienia z rozmaitymi ekosystemami (biotop plus biocenoza…) i każdy z nich nie jest prosty do zbadania. Klasycznym tego przykładem są okolice miejscowości Staloluokta nad jeziorem Virihaure. To teren chroniony (?) Padjelanta nationalpark i pytajnik bierze się z tego, że wielu rzeczy w tym parku nie wolno, ale zalać wodą i zbudować elektrownie, drogi i sztolnie… wolno! Coś jak z ochroną Pienin… nie wolno płoszyć sarenki, ale zalać kawał Parku było wolno… a pamięć tego faktu jakaś taka słaba… W Parku Narodowym Padjelanta (samska nazwa tego obszaru to Badjelanda, są tu ważne miejsca dla Samów) istnieje sieć schronisk, które zarządzane są przez samską społeczność i sporo tu samskich flag i miejsc gdzie można kupić chleb i wędzonego golca (arctic char). Do Staloluokta idzie się z popularnego Ritsem około cztery dni, albo leci… pół godziny helikopterem. Ponieważ przeszliśmy w 2011 cały ten szlak (od Ritsem przez Staloluokta do Kvikkjokk), to wybraliśmy lot helikopterem. Nad Staloluokta wznosi się niezwykła góra Dijdder, której stoki i bliskie zaplecze od strony wschodniej i zachodniej to naturalny ogród botaniczny! W 2011 ze Staloluokta poszliśmy w kawałek gór Sarek i do Kvikkjokk, ale tym razem wybraliśmy się naszym ulubionym szlakiem Nordkallottleden w kierunku mitycznej dla botaników góry Jiegnaffo. Dochodzi się do niej dość łatwo szlakiem wyznaczym przez dolinę rzeki Stalojahka. Dogodną bazą wypadową na Jiegnaffo jest schronisko Staddajakka. Oczywiście jak to z górami w tundrze Samów bywa, szybko okazuje się, że potrzeba z 3-4 dni aby ją jako tako rozpoznać. Weszliśmy więc szybkim marszem na jej stoki zachodnie w pobliże jednego z czterech szczytów o wys. 1436 m n.p.m. (pozostałe mają: 1428, 1692 i 1838 m n.p.m.) i wiemy już co, kiedy i ile czasu potrzeba aby zbadać tę górę. Wspomniałem o mityczności botanicznej i chodzi o stanowiska rododendrona lapońskiego (Rhododendron lapponicum) dla miejscowych: lapsk alpros… Nawet gospodyni tego schroniska, już w pierwszej rozmowie wspomniała, że przychodzą tu turyści szukający jakiejś rośliny… 🙂 A z tym rododendronem nie jest tak prosto, bo jest jeszcze w tych okolicach roślina nazywana azalią alpejską (Loiseleuria procumbens) czyli krypljung. Obydwie są maleńskie, obydwie kwitną różowymi kwiatami i w ich nazwach przewija się azalia/różanecznik. Niestety, sierpień to nie jest dobry czas na poszukiwania i fotografowanie rododendronów lapońskich… bo kwitną w maju i czerwcu, a w sierpniu są ledwie widocznymi roślinkami skrytymi w bogatej, kamienistej łące.
Na fotografiach od góry: autor na zboczu Jiegnaffo przy pięknej kępie nie zidentyfikowanej (jeszcze) wierzby, autor w schronisku Staloluokta z pewną ważną książką, w drodze do masywu Jiegnaffo (widoczny z lewej strony), Jiegnaffo już blisko, widok na schronisko Staddajakka, z okna schroniska, w wyższych partiach Jiegnaffo, jezioro Virihaure ze Staloluokta, rododendron (raczej różanecznik) lapoński,
DSC_3324DSC_3364
DSC_3535DSC_3481
DSC_3525DSC_3498
DSC_3779DSC_4112