Żywe architektury
Żywe architektury, to tytuł książki dr Lidii Klein, młodej badaczki architektury i wykładowczyni uniwersyteckiej. Książka jest wersją rozprawy doktorskiej autorki i ukazała się w tym roku (2014) nakładem Fundacji Kultury Miejsca z Warszawy. Autorka analizuje nowe podejście do projektowania architektury i już we wstępie cytuje Johna Frazera: Najprościej mówiąc, rozwijamy raczej zasady generowania formy niż same formy. Opisujemy procesy, nie komponenty: nasze podejście można opisać jako pakiet nasion przeciwstawiony workowi cegieł. Cytat pochodzi z książki Frazera pt. An Evolutionary Architecture, opublikowanej w Londynie w 1995 roku, w której autor określa nową architekturę jako tworzenie „sztucznego życia”, możliwe dzięki wykorzystaniu programów komputerowych. Tak więc, nie wdając się w szczegóły i odnosząc się do obiegowego wyobrażenia o architekturze wzorowanej na biologii jaki panuje u nas, można by do tego „worka cegieł” z cytatu, dodać kupę gliny, kostki słomy i domki na drzewach. Bo niestety na hasło: architektura biologiczna wyświetla się nam obraz domków w kształcie grzybków, okrągłe okiennice i malownicze ziemianki pokryte darnią. Klein na szczęście już od pierwszej strony wstępu opisuje eksperymentalne projektowanie biologicznej architektury skupiające się nie na formie, a na uruchomieniu procesów biologicznych, życiowych w celu osiągnięcia, żywych, rozwijających się (samobudujących się) form architektonicznych. To rozróżnienie pomiędzy naśladownictwem formy, a próbą użycia procesów, które te (ale i inne) formy generują, wydaje się zrozumiałe i jasne, a jednak… Całe moje muzyczne życie borykam się z oczekiwaniem, że używając akustycznych instrumentów pochodzących z określonych miejsc na świecie, wiernie skopiuję jakieś „źródłowe formy” muzyczne, a mnie interesuje jedynie to, co wynika z uruchomienia procesów, dzięki którym rodzi się oryginalna muzyka tu i teraz. Wielu ludzi mówi nieustannie o wolności kreacji po czym, niewolniczo i kurczowo trzyma się wzorców, które są jedynie ulotnym i dawno nieaktualnym zapisem jednej z wielu emanacji wolności innych, zrealizowanej w innym miejscu i czasie. Niby to inny temat, ale związki architektury i muzyki są ścisłe i badane od zawsze. 🙂 Można by zapytać w tym miejscu, to o co chodzi z tym projektowaniem, jeżeli nie ma ono za wzór grubych pni drzew z drzwiami wstawionymi w dziuplę… Otóż chodzi o to, że od dawna już wiadomo, że organizmy rosną i przybierają rozmaite kształty na podstawie tzw. kodu genetycznego i zarówno drzewo, jak i ulubiony eko-domek współczesnych Niziołków (z grzyba lub pnia) także powstaje na tej zasadzie. Nowi projektanci nurtu digital botanic-architecture zmierzają do tego, aby domy nam raczej urosły wg. zbioru informacji jaki dostarczymy materii żywej, niż aby budować je na drzewach lub pięknie wznosić według prawideł dyktowanych przez handlujących „ekologicznymi” materiałami i systemami utrzymywania temperatury, obiegu powietrza i dostępu światła. Autorka dla wyjaśnienia tej samej kwestii, przywołuje prace teoretyczne Dennisa Dollensa, w których interpretuje on budynki jako kody genetyczne, co pozwoliło mu na wprowadzenie koncepcji architektury cyfrowo-botanicznej wspomnianej wyżej. Zanim zaśmiejecie się szyderczo i ruszycie ubijać nogami glinę ze słomą, przypomnę, że nie tak dawno śmialiśmy się z wizji drukarki, która drukuje formy przestrzenne…a dzisiaj są już technologie do drukowania szkieletu brakujących kości dla wszczepiania w nie sztucznie hodowanych tkanek. Uzyskiwane w ten sposób „części zamienne” dla ludzkich organizmów już nikogo nie śmieszą, a raczej są nadzieją i wybawieniem dla wielu! Oczywiście wszystko to, co dotyczy żywej architektury, nie jest ani proste, ani też nie rodzi się bez refleksji teoretycznej, która stanowi poważne wyzwanie także dla biologów. Przytoczę cytat: algorytm genetyczny naśladuje więc mechanizm ewolucji biologicznej, symulując procesy ewolucyjne, które w przyrodzie ożywionej zachodzą w ciągu milionów lat. W przestrzeni komputera są one przeprowadzane za pomocą uproszczonych modeli i „kompresowane” do paru godzin czy dni. /…/ Dzięki algorytmom genetycznym budynki mają powstawać w wyniku obiektywnych, naturalnych procesów, a nie arbitralnych estetycznych decyzji projektanta. Jeżeli to jasne, to może inny i bardzo dla mnie ważny cytat, a chodzi o pojęcie tzw. fałdy? Mimo, że pojęcie to (ale też wnikliwa obserwacja fałdy w przyrodzie) wywodzi się z lat osiemdziesiątych XX wieku, to dopiero książka The Fold – Leibniz and the Baroque Giles’a Deleuze’a przynosi propozycję teorii fałdy. Fałda znajduje się jednocześnie na zewnątrz i wewnątrz materii, a Deleuze opisując fałdę, posługuje się takimi przykładami jak rozwój jaja czy „motyla zwiniętego /folded/ w gąsienicę, która wkrótce się rozwinie /unfold/.” Myślenie w kategoriach fałdy ma charakter nieliniowy, wiąże się z ruchem, zmianą i płynną przemianą jednych form w drugie. Już nie tak jasne? A to co widzimy w ogrodzie jest takie jasne?
Architektura cyfrowo-botaniczna ma już swoich bohaterów, ma swoje utopie, głębie, mielizny i bardzo, ale to bardzo słabe punkty. Pomijając koncepcję „kompresowania” ewolucji w kilka godzin pracy zaawansowanego komputera (a same komputery zaczynają ewoluować i niczego już nie można wykluczyć od kiedy pojawił się prototyp komputera kwantowego), bo zachodzi obawa, że materialne produkty tej kompresji będą musiały być testowane przez trudny do oszacowania czas… (coś analogicznego do powiedzenia: tanio kupować, to dwa razy kupować), to najbardziej niepokoi niedorozwój etyki związanej z tworzeniem i posługiwaniem się żywymi organizmami, tkankami i komórkami. Eksperymenty z biotechnologiami są tak kontrowersyjne jak „żywe instalacje” bio-artu. Niestety, wydaje się, że biotechnologie rozwijane pod sztandarem biologii i ekologii, mogą mieć znacznie większe niszczące oddziaływanie na środowisko naturalne niż to się zazwyczaj przewiduje. Co ciekawe i wieszczące poważne kłopoty, to projektanci cyfrowo-botanicznych bytów architektonicznych mają gdzieś etyczne dyskusje czując presję koncernów, rynku i zapach wielkich pieniędzy. Paradoksalnie to biotechnologie zaczynają przywracać do życia, odkładany do muzeum arogancji gatunku ludzkiego, paradygmat ludzi jako „korony stworzenia” i służebnej roli przyrody. Autorka wskazuje na wiele innych zagrożeń płynących z bezrefleksyjnego zastosowania koncepcji cyfrowego projektowania żywej architektury, co prowadzi do przekonania, że to sama natura, dzięki wykorzystaniu biotechnologii czy odkryć genetyki, jest projektowana i można ją widzieć jako jedną z dziedzin designu. Już słyszę jak politycy na służbie tzw. wielkich inwestorów, uzasadniają „konieczność” wycięcia lasu i zniszczenia kolejnej góry: wynajmie się firmę i zaprojektuje i wytworzy taki sam las i górę, tyle, że w innym miejscu…
Pomijając wiele fascynujących wątków pracy Klein (książka jest dostępna i warta uważnego czytania) moje wątpliwości budzi także pomijanie lub bagatelizowanie pewnych zjawisk i mechanizmów, które towarzyszą życiu każdego organizmu, nawet gdyby miał to być żywy dom. Organizmy pobierają energię, rozrastają się, rozmanażają się (tak czy siak) i umierają, ale też wydalają produkty przemiany materii… W książce Klein przewija się koncepcja (jeżeli można tak nazwać tę niemoc intelektualną) śmietnika dla części niepotrzebnej żywej materii, ale co z efektami obiegu materii i energii… co będą produkowały żywe domy, żywe osiedla i miasta i czy ludzie nie zostaną uznani za pasożyty wykorzystujące zakamarki tych budowli… Wiem, wiem… już tyle filmów, już tyle książek na ten temat, ale czy znamy odpowiedź. A my? Czy ludzie będą chcieli mieszkać w tego rodzaju budynkach? Czy architektura cyfrowo-botaniczna ma być rozwiązaniem na dobre ZAMIESZKANIE, czy to wstęp do architektury obozowej, przymusowej? Bo jeżeli nie będzie przymusu, to może okaże się, że domy w wielkich pniach drzew i wnętrzu torfowych wzgórz z dachami z liści łopianu, staną się jeszcze bardziej upragnione i jeszcze bardziej nam bliskie.
Biologia wydaje się być wykorzystywana do budowania dość pokrętnych wizji i słusznie zauważa się w książce, że: biologia umożliwia spotkanie dwóch wielkich autorytetów: natury i nauki, obok religii najczęściej chyba występujących w roli usprawiedliwienia bądź wyjaśnienia słuszności wybranych działań czy teorii. Może by pomogło wejście kilku biologów w środek tej dyskusji, która rozgrywa się gdzieś daleko…?
Aby zachęcić do lektury książki podam jeszcze tytuły rodziałów: Pakiet nasion kontra worek cegieł. Koputer i analogia biologiczna / Wokół fałdy. Koncepcja Gilles’a Deleuze’a i Felixa Guattariego jako podstawa analogii biologicznej / Architektoniczny genocentryzm: architektura jako fenotyp / Nowe ciała: architektoniczna teratologia / Poza metaforą: architektura mokrych mediów / Utopia sztucznego życia.Podsumowanie.
Na koniec jeszcze refleksja natury ogólniejszej 🙂 … po każdej takiej książce traktującej o nowym (ale czy naprawdę nowym czy raczej tylko nie pochodzącym ze ślepego zaułka „nowoczesności” ?) oglądzie natury, życia, przestrzeni i naszego, ludzkiego miejsca w żywym, symbiotycznym układzie, dziwię się jeszcze bardziej temu co widzę ze strony tuzów akademickiego przyrodoznawstwa 🙂 Biologię rozumianą szerzej niż tylko użytkowanie roślin i zwierząt bądź ćwiczenie konferencyjnej erudycji, przejmują artyści, technicy i humaniści… bo ktoś musi?! Przyrodnicy mają nieustający kłopot z listą roślin występujących w Polsce (!), a tu zaczyna być potrzebna koncepcja kluczy do oznaczania żywych materiałów budowlanych…