Droga Roślin (6) Wyznania oprzytomniałego działacza
To trzecia książka Wydawnictwa Ha!Art jaką tu opisuję i w pewnym stopniu, jest to wydarzenie, które budzi we mnie mieszane uczucia. Z jednej strony, ktoś wreszcie Kingsnortha powinien był wydać, a sam starałem się przybliżyć już w 2018 roku, jego koncepcje opublikowane w małej, czerwonej książeczce – Uncivilisation The Dark Mountain Manifesto*. Tak więc chwała Ha!Artow’i, a z drugiej strony, fotografia i tytuł na wyobrażone potrzeby polskiego rynku, budzą mój głęboki niesmak. Do tego niesmaku przyczynia się sam Autor, który wprawdzie ma wybitną wrażliwość na przyrodę, ale jest przy tym irytująco skupiony na sobie, swoich doznaniach, dyskusji z domniemanymi zarzutami, krzywdą i rozczarowaniem, że jego młodzieńcze zaangażowanie nie przyniosło spodziewanego rezultatu. Myślę, że trzeba Go uspokoić zapewnieniem, że żadna, znacząca część świata poza bogatą częścią Europy, nigdy o nim nie słyszała i nie usłyszy. Taka wiedza bardzo uspokaja i leczy wszelkie rozedrgania.
Użyłem wcześniej zwrotu – wydarzenie, bo nie chodzi o samą książkę, która bazuje na przekładzie zbioru esejów Paula Kingsnortha, wydanym pod oryginalnym tytułem – Confession of a Recovering Environmentalist, ale o polski tytuł i otoczkę jaką stworzyło już samo polskie Wydawnictwo. Zakładam, że ta „strategia wydawnicza” (bo chyba tak się takie zabiegi nazywają?) jest w pełni zaakceptowana przez Kingsnortha.
Polski tytuł książki brzmi – Wyznania otrzeźwiałego ekologa, z których to trzech wyrazów tylko jeden odpowiada oryginałowi. Faktycznie, wyznania przybierają często formę esejów, ale z kluczowym określeniem: otrzeźwiały ekolog, jest kłopot. Recovering nie oznacza otrzeźwienia, a Kingsworth nie użył w oryginalnym tytule zwrotów: to sober up (kiedy chodzi o trzeźwienie pijanego), ani też to bring round, ani nawet, całkiem dobrze tu pasującego – to disillusion.
Użycie określenia environmentalist w oryginalnym tytule, też nie jest przypadkowe i przeznaczone do dowolnego odczytywania lub manipulacji. Environmetalist ma trzy znaczenia; ekolog, specjalista w zakresie ochrony środowiska, a także działacz na rzecz ochrony środowiska. Nie znaczy to jednak, że może być stosowane zamiennie. Ekolog jest kimś kto zajmuje się naukowo ekologią: ekologią lasu, ekologią mórz i oceanów itd., może to być też specjalista w zakresie ochrony środowiska (ale zajmujący się głównie ochroną przyrody) o ile ma za sobą studia obejmujące jakieś obszary naukowej ekologii. Specjalista w zakresie ochrony środowiska to ktoś, kto zawodowo zajmuje się ochroną środowiska: czystością powietrza, skażeniami chemicznymi, odpadami i ściekami, filtrami itp., a więc często inżynier środowiskowy, który nie specjalnie musi się znać na ochronie przyrody. Jednak to nie oni zdominowali wyobraźnię popkultury. Zdominował ją aktywista / aktywistka (w Polsce brzmi podobno lepiej niż działacz, ale działacz jest zdecydowanie poprawniejszy językowo) niezmordowanie walczący o tryliony spraw jednocześnie. Ta magma znaczeniowa, porywa od czasu do czasu w esejach i samego Kingsnortha, ale nie sądzę, aby tego naprawdę nie rozumiał. Jak każde tego typu uproszczenie, daje zbyt duży margines swobodnego i wygodnego obnoszenia się z niewiedzą.
Dla mnie jest jasne, że Paul Kingsnorth zawsze chciał być literatem, poczytnym autorem aktualnie ważnych książek, a pewnie też, przez jakiś czas, skutecznym działaczem na rzecz pozytywnych zmian. Jego pierwsza wielka kampania była kampanią polityczną, a nie środowiskową, chociaż jest prawdą, że obecnie trudno to rozdzielić w dostatecznie czytelny sposób. Ochrona przyrody i środowiska jest aktualnie najbardziej politycznym nurtem z jakim mamy do czynienia, chociaż często jest ukryta w głębokim tle.
Podkreślane w „bio” Autora, prominentne stanowisko w trochę już legendarnym piśmie The Ecologist (które teraz kontynuowane jest w formie papierowej przez The Resurgence & Ecologist) nie jest nieprawdą, ale nie jest też całą prawdą. W opisie dostępnym w internecie (a więc nieco ogólnym ujęciu) historii The Ecologist – nie ma nazwiska Paul Kingsnorth, nie ma go też w opisach i życiorysie założyciela The Ecologist, naprawdę legendarnej i zasłużonej postaci – Edwarda Goldsmitha. Pismo zostało założone przez niego w 1969 roku, zaczęło się regularnie ukazywać od 1970 do roku 2009 (w tym roku zmarł Goldsmith), potem była kontynuacja internetowa i nowe, wspomniane już pismo.
Kingsnorth pracował w The Ecologist (jak sam podaje) w latach od 1999 do 2001, czego można mu pozazdrościć, bo był wtedy jeszcze przed trzydziestką. Muszę się pochwalić, że zaraz po dwudziestce, jeszcze jako student, także przez niespełna trzy lata, byłem pracownikiem Ośrodka Rozpowszechniania Wydawnictw Naukowych Polskiej Akademii Nauk, a nigdy nie pomyślałem o tym, aby w swoim „bio” wpisywać tak wczesną współpracę** z PAN-em! Będę musiał to zmienić!
Jak już wspomniałem, The Ecologist założył Edward Goldsmith, a osobami, które nadawały mu rangę i rozgłos przez prawie czterdzieści lat, byli ludzie z pierwszej fali działaczy środowiskowych jaka powstała po ukazaniu się słynnej książki Rachel Carston – Silent Spring (pierwsze wydanie w 1962 roku!). Wymienia się przy tej okazji zazwyczaj – Roberta Allena, Jeana Liedoloffa i Petera Bunyarda. Goldmisth zajmował się cybernetycznym konceptem samoregulacji biosfery, Hipotezą Gai i radykalnym nurtem w rozumieniu świata, nazywanym „deep ecology”.
W 1980 roku, amerykańskie środowiska aktywistów środowiskowych, stworzyły (jako założyciel wymieniany jest Dave Foreman) ruch Earth First! który powoływał się na filozoficzne i etyczne podstawy deep ecology. Wydawał on znakomite pismo i działał radykalnie, a nawet na pograniczu prawa w obronie przyrody, zyskując popularność na całym świecie.
Emisariusze tego ruchu, zaproszeni m. innymi przez dr Janusza Korbela do Polski, przekazali założenia ruchu i na ich bazie, w latach 80. ubiegłego wieku, powstała Pracownia na rzecz Wszystkich Istot, która po jakimś czasie, rozpadła się na dwa zarejestrowane sądowo ośrodki (na prawach stowarzyszenia). Jeden z tych ośrodków uległ samorozwiązaniu, a drugi w 2002 roku zarejestrował ponownie swoje istnienie jako stowarzyszenie o nieco innym statucie. Ponieważ byłem zaangażowany w ten ruch i jego formy organizacyjne do 2002 roku, to sam mógłbym zamieścić podobne zdjęcie z (domniemanej) akcji Earth First! Od Paula Kingsnortha spodziewałbym się na okładce (zresztą ta fotografia jest tylko w polskiej wersji książki) fotki legendarnego Dawida Goldsmitha. Byłbym Mu wdzięczny za taki gest, ale rozumiem, że musiałby taką fotografię mieć.
Zwierzenia, wyznania i inne formy dzielenia się osobistymi przemyśleniami, mogą zainteresować większą ilość ludzi, o ile czyni je znany (nam) człowiek. Niektóre wydawnictwa są skupione na ocenie czy autorzy są dostatecznie znani, bo to gwarantuje sprzedaż na przyzwoitym poziomie. W swej ojczyźnie (Wielka Brytania, a teraz Irlandia) Paul Kingsnorth ma na swym koncie kilka dobrze ocenianych książek, nagrody, wyróżnienia, a jak widzimy, jest też już tłumaczony na inne języki! Takie wyznania zainteresują wszystkich, którzy zmęczyli się już aktywistyczną walką, nie zdecydowali się na drogę zawodową w kierunku w jakim podążali jako młodzi działacze i szukają pożytecznego zajęcia, które nie całkiem pogrzebie młodzieńcze ideały. Czyż wielu z nas nie zna tej sytuacji, nazywanej w psychologii – dorastaniem?
Tytuł wersji polskiej zainteresuje natomiast wszystkich krytyków „ekologów” i da jeszcze więcej paliwa do walki z wszelkimi zielonymi ładami, pomysłami na organiczne, biodynamiczne lub permakulturowe rolnictwo. Jeżeli kierowca autobusu, którym regularnie podróżuję, zapamiętał z protestu rolników w Polsce i recytuje (z pamięci!) powalający argument przeciw potrzebie zmniejszania emisji dwutlenku węgla w postaci chytrego pytania: „a czy roślinom nie jest potrzebny dwutlenek węgla?”, to co zapamięta i zrozumie z tak spreparowanego tytułu? Spodziewam się, że tyle: „ekolodzy” zaczynają trzeźwieć, bo byli dotąd pijani i bredzili?
Prowokacje i dziwaczne poczucie humoru wyprodukowane w kółkach wzajemnej adoracji, nie mają granic, ale nie wszystkich tak samo śmieszą. Aż mnożą mi się w wyobraźni, podobne tytuły na temat niektórych wydawnictw i wydawców.
Obywatele Wielkiej Brytanii mają niełatwe życie, o ile zechcą zostać kimś rozpoznawalnym, chociaż mają też wielkie ułatwienia. Jednym z nich jest, jako tako opanowany za młodu, ich własny język. Kapitał kulturowy zdobywać muszą bardzo wcześnie, bo szans jest wiele jak przystało na wąską grupę ludzi najbardziej uprzywilejowanych na świecie, ale trzeba je dobrze rozpoznać. Brytyjczyk broniący niepodległości Papui Nowej Gwinei (przed Indonezją rzecz jasna, a nie przed Królową Angielską) – czemu nie? Zanim się zostanie nagradzanym literatem trzeba się wysilić, zwiedzić świat, zaangażować się w coś pozytywnego, zbierać doświadczenia, spotykać się z ludźmi, chłonąć wszystko, co dotąd wymyślono, a potem zostać zawodowcem lub wybrać własną drogę kariery, opakowując wszystko w jakieś smakowite literacko dywagacje. Odniosłem wrażenie, że Kingsnorth był blisko profesjonalizmu, gdy nagle szlachetna wizja „radykalnego ekologa” zderzyła się z czymś, co Włodzimierz Lenin opisał w swym dziełku z 1920 roku – Dziecięca choroba „lewicowości” w komunizmie. Kingsnorth urodził się w kraju, gdzie dobrze pamiętano, że jeszcze wczoraj był on „imperium, nad którym słońce nigdy nie zachodzi”, a my, starsi czytelnicy jego Wyznań urodziliśmy się w kraju, gdzie studenci byli zmuszani do uczenia się o dziełach Lenina. Dlatego wcale mnie nie dziwi, że był rozczarowany tym, że już nie wystarczyło bronić przyrody dla niej samej (a tak stawia sprawę ekologia głęboka), a raczej chodzi o „zasoby”, „środowisko życia człowieka” i te wszystkie inne pomysły, które mówią, że: „nie wolno niszczyć przyrody, chyba, że się bardzo chce, to można”, a które w Polsce obrodziły owocami Polskiego Klubu Ekologicznego i pisma Aura, która z pierwotnych pozycji bliskich przyrodzie, przekształcała się szybko w jakiś quasi techniczny nurt bajający o tzw. „zrównoważonym rozwoju”, który polega na tej samej zasadzie, którą streściłem wyżej.
Jako młody pracownik jednego z największych w Polsce górskich parków krajobrazowych, próbowałem wraz z moimi koleżankami i kolegami zbadać naukowo wpływ turystyki na przyrodę, a konkretnie odpowiedzieć na proste, ale podstawowe w naszej pracy pytanie: jak wielu ludzi może odwiedzać dzikie ekosystemy bez szkody dla przyrody? Jakiekolwiek metody byśmy nie zastosowali, wychodziła nam wartość – zero odwiedzających z tolerancją do może jednej lub kilku osób na rok (!) w zależności o jaki ekosystem chodziło. W trzydzieści lat później dostawałem na moje biurko w Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska projekty ścieżek rowerowych z mostkami, utwardzonymi trasami (często o lepszych parametrach niż drogi publiczne w tych samych rejonach), które miały przechodzić przez środek rezerwatów ścisłych o najwyższej wrażliwości na ingerencję ludzi. Były to „zielone projekty” dla wyczulonych na piękno przyrody wczasowiczów i turystów. Czytałem też, chwalone bez refleksji, podręczniki tak zwanej „turystyki ekologicznej”, która jest niczym innym jak sprytną formą wpuszczania ludzi na tereny dotąd dla nich zamknięte. W ten sposób następuje estetyzacja niszczenia przyrody, a oczy otworzyły mi na to zjawisko już w latach 80. XX wieku, artykuły indyjskich ekologów i działaczy środowiskowych, publikowane w prenumerowanym przeze mnie piśmie Sanctuary Asia. Doskonale znali tę grę w turystykę ekologiczną w parkach narodowych i rezerwatach przyrody. Aż się dziwię, dlaczego nikt nie zaproponował mi (albo moim dawnym kolegom) opisania w formie swobodnych wyznań naszych rozczarowań socjalizmem, a potem kapitalizmem i przetłumaczeniem tego na język angielski, aby cały świat (w tym Paul Kingsnorth) mógł się dowiedzieć o naszych rozterkach, klęskach i zwycięstwach w nieco trudniejszych warunkach niż „stara dobra Anglia” i nowa Irlandia? Dlaczego miałyby nas interesować Wyznania Kingsnortha?
Znalazłem dobry powód i jest on kluczem do całego tego ambarasu. Jest nim literatura, miejscami całkiem dobre pisarstwo, może zdradzające wpływy (ale dobre…) i interesujące, a nawet porywające we wszystkich tych fragmentach, gdzie Autor zapomina na moment o sobie. Wiadro pełne ludzkiego gówna, kosy i koszenie, toaleta kompostująca, zbijanie konstrukcji z desek, spacery po swoim ogrodzie (chociaż zawsze się w tych miejscach boję, że zza tradycyjnego, angielskiego żywopłotu z głogu, wyskoczy nagle Robert Macferlane. A może tylko zakrzyknie uha! Tak czy inaczej, byłoby to nie do wytrzymania.
Trzeba mieć oficjalnych (i ukrytych) mistrzów i cel. Mistrzowie muszą być nie do obalenia, a cel konkretny, pragmatyczny, jak wszystko w UK. Mistrzowie objawiają się w cytatach, mottach i poetyce, a są to dla Paula Kingsnortha: Leonard Cohen, Charles Bukowski, D.H. Lawrence, Thomas Berry, Wiliam Blake, Edward Thomas, Wandell Berry, Gary Snyder, George Orwell, Rilke… oraz dzieła w całości – Władca pierścieni albo Gwiezdne wojny, ale też niestety, niejaki Kaczynski, nie ten, o którym pomyśleliście, ale równie szalony i szkodliwy. Cel był zawsze konkretny i nie było nim działanie w obronie przyrody, ale „bycie pisarzem” (wszak nawet uznany i sławny reżyser filmowy Derek Jarman, zapragnął na koniec życia zostać brytyjskim pisarzem, który opisuje ogród i żywopłoty z głogu), oraz bardzo jasna wizja, którą muszę zacytować, aby nie być posądzony o nadmierną złośliwość. Otóż Paul Kingsnorth opisał ją tak: „spędzam tu na spacerach i pisaniu tak dużo czasu, jak tylko mogę”. Irlandzka wieś i pisanie książek, które wbrew płomiennym zapowiedziom w ramach Dark Mountain Project, zawsze są o człowieku, konkretnie o Paulu Kingsnorth’cie, oto wynik tego „otrzeźwienia”?
Ale właściwie, dlaczego nie? Człowiek żyje wyborami, a jak mawiał Bill Mollison, ojciec i pionier permakultury – wszyscy ludzie kłamią, nie słuchaj co mówią, obserwuj co robią! Wielkie ego, które może irytować, gdy zręcznymi dialogami, Kingsnorth zaczyna włączać się partnersko w wymianę myśli pomiędzy Gary Snyderem a Wendellem Berrym, przynależy do ekwipunku prawie wszystkich literatów. Nie pierwszy Kingsnorth i nie ostatni. Moją sympatię zyskuje opisem budowy toalety kompostującej, pracy w ogrodzie, zachwytem jaki daje mu kupa gnoju i sięganiem po Beatników, bo z ery hipisów bronią się jedynie Diggersi, Michael Reynolds i Jimi Hendrix.
Malutkie ogłoszenie o istnieniu The Dark Mountain Project, znajdowałem kilka razy w kolejnych numerach Permaculture Magazine (i myślałem wtedy – dobrze, dobrze…), a Uncivilisation The Dark Mountain Manifesto w wersji papierowej stoi u mnie na półce z książkami, chociaż zdecydowanie wyżej cenię dziełko – Tymczasowa Strefa Autonomiczna Hakima Beya (Peter Lamborn Wilson). Po lekturze Wyznań Paula Kingsnortha, dochodzę do wniosku, że wczesna lektura Hakima Beya, oszczędziła by mu wielu gorzkich doświadczeń i udręki, a także pozwoliła zrozumieć, że świat nas nie słucha i podąża w jakimś sobie tylko wiadomym kierunku, i że my powinniśmy zrobić dokładnie to samo.
Paul Kingsnorth już jako artivista, będzie musiał się bardzo wysilić, aby nie zauważyć, że zmiana miejsca zamieszkania nie powoduje ustania problemów z jakimi się borykamy na planie szerszym niż osobisty (a taki naprawdę istnieje). Oto cytat***, który to znakomicie opisuje: „opuszczenie miasta brzmi zatem jak ostateczna ucieczka, jakby miało to rozwiązać nasze problemy lub sprawić, że życie stanie się bardziej ekologiczne./…/ widzę jak żyją dziś rolnicy – ci z dziada pradziada – z ich prawicowym myśleniem, monokulturami, uzależnieniem od taniej ropy naftowej i brutalnym traktowaniem zwierząt pozaludzkich, których los jest dużo bardziej wstrząsający niż „Teksańska masakra piłą łańcuchową” /…/ z rozpaczą obserwujemy bezkarność, z jaką torturuje się miliony zwierząt w obskurnych stajniach, przywiązuje się je do krótkich łańcuchów lub zamyka w maleńkich szopach, strzela się do nich na polowaniach, wiesza, gdy są stare, a mioty młodych topi. Wszystko tylko po to, by zaspokoić swój apetyt na białko zwierzęce, który „istniał od zawsze” /…/ Dodam tylko, że rolnictwo przemysłowe jest znacznie gorsze.
No więc co; czytać czy nie czytać Wyznania Paula Kingsnortha? No pewnie, że czytać! Na nasze wyznania się w tym kraju nigdy nie doczekamy, więc zobaczmy co tam w Irlandii ludziom chodzi po głowie. Czytanie to czytanie, literatura to literatura, osobisty opis intensywnego doświadczania życia zawsze jest interesujący, to tylko strategie wydawnicze najwidoczniej nie muszą być udane.
* Opis manifestu Uncyvilisation po konsultacjach z zawodowcami, podaliśmy jako Acywilizacja, bo chodzi nie o stan pozbawiony cywilizacji, a o nową cywilizację zbudowaną na innym paradygmacie. „Osiem zasad nie- cywilizacji” (dosłowne tłumaczeni i wersja Ha!Artu) podałem w całkowicie autorskim, ale jak sądzę uprawnionym, a nawet koniecznym przekładzie jako – Osiem lekarstw acywilizacji, gdyż brzmienie tych ośmiu „zasad” zdecydowanie nie potwierdza, że to zasady, ale raczej, że są to sposoby (aktywności) na odejście od obecnej cywilizacji. Użyłem poetyki tekstów buddyjskich i określiłem te sugerowane aktywności (a nie nieruchome zasady) jako lekarstwa acywilizacji na stan obecny. Wszystko to opublikowaliśmy w naszym zinie The Diggers’ Morning z 2018 roku (z tego samego zina z 2016 roku pochodzi doskonałe tłumaczenie rozmowy z Billem Mollisonem, skąd zaczerpnąłem Jego wypowiedź)
** W ORPAN sortowałem i pakowałem, nosiłem na pocztę, a czasem dostarczałem do rąk własnych krakowskich profesorów zamówione przez nich książki naukowe z zagranicy. Dawało mi to (jak mi się zdawało) „prawo pierwoczytania” niektórych, interesujących mnie pozycji, a czasem udawało się też zamówić ich większą ilość. Trafiały się też interesujące rozmowy z wdzięcznymi profesorami.
*** Autorem tekstu jest Xavier Bayle, a cytat zaczerpnąłem z artykułu Życie życiem wsi z pisma Vege nr 07-
08/22