W krainie wygasłych wulkanów

Po latach prowadzenia warsztatów etnobotanicznych i permakulturowych, pojawiła się spontanicznie potrzeba stworzenia innych niż warsztatowe okoliczności dla spotkań osób zaprzyjaźnionych i pojawiających się w rozmaitych okolicznościach w Biotopie Lechnica. Chodziło nie tylko o spotkanie z nami, ale także stworzenie sytuacji, dzięki której rosnąca z roku na rok grupa osób, które poznały się w BL, mogłaby odnowić swoje kontakty i pogłębić znajomości. Mamy wielkie szczęście utrzymywać kontakty z interesującymi i twórczymi ludźmi, a wszyscy potrzebujemy inspiracji, nauki, wymiany doświadczeń i chociaż kilku dni w otoczeniu, dla którego nasze fascynacje i zainteresowania nie wydają się „dziwne” ? Bardzo cieszy mnie ta organiczna, rozwijająca się na rozmaite sposoby forma wzajemnych kontaktów i z wielką przyjemnością przygotowuję propozycje nowych tras, umownych celów i miłych warunków pobytu. Wybieram intrygujące miejsca i trasy w taki sposób, aby w kluczowym momencie wszyscy uczestnicy wyprawy byli w równej mierze odkrywcami nowych obszarów i nowych historii. Unikam w ten sposób funkcji „oprowadzacza”, co wymaga też od uczestników wspólnych decyzji o tempie i najbliższych celach. Tytułowe określenie „ekspedycja” nawiązuje do dziecięcych marzeń o wyprawach i odkryciach, ale także wskazuje na wartość i autentyczny pierwiastek eksploracji, jaki zawsze jest obecny podczas naszych wspólnych wypraw. Już sama interdyscyplinarność kolejnych ekip powoduje, że odkrywamy razem rozmaite aspekty interesujących miejsc i zjawisk. Wyprawy są niekomercyjne, a kilkuosobowa grupa powoduje, że noclegi i koszty paliwa są niższe niż przy indywidualnych wycieczkach. Już samo przepakowywanie się z pięciu samochodów w trzy lub dwa na początku wyprawy ma swój ładunek symboliczny.
Dotąd udało się zorganizować trzy tego typu wyprawy i wszystkie były niezwykle interesującymi podróżami w znakomitym towarzystwie.
Pierwsza ekspedycja (2017) zawiodła nas do unikalnego ośrodka sztuki niezależnej o nazwie Periferne Centra (Peryferyjne Centra), które prowadzi pracę z krajobrazem nazywaną przez Andrieja Polaka – landarchem. PC potraktowały rozległe krajobrazy wokół wsi Dubravica, jak olbrzymią galerię sztuki i od wielu lat realizują tam bardzo interesujący program artystyczny, społeczny i osobisty.
Druga wyprawa (2018) zaprowadziła nas do kaldery olbrzymiego mezowulkanu i bajecznego miasteczka – Banska Stiavnica. Uczestniczyliśmy tam w corocznym święcie górników i celebracji Salamandrowych Dni, które upamiętniają zwyczaje pierwszej na świecie Akademii Górniczej (!), ale także napotkaliśmy ślady nadwornego fotografa The Beatles (!) i wpadliśmy na kilka innych tropów. Po drodze szukaliśmy legendarnego Trąbiącego Kamienia i dębowego lasu pastwiskowego Gavurki. Do Kamienia nie udało się nam dotrzeć, ale Gavurki odwiedziliśmy i spędziliśmy tam kilka chwil, jakby poza czasem…
Trzecia ekspedycja miała za cel dotarcie do krainy wygasłych wulkanów i gigantycznej strefy ekotonowej pomiędzy Karpatami (bioregion alpejski) i bioregionem pannońskim.

3. Etnobotaniczna Ekspedycja Biotopu Lechnica (3.EEBL) w krainę wygasłych wulkanów.
Wszystko zaczęło się od spotkania w Biotopie, a uczestnicy tym razem przybyli z Krakowa, Niepołomic, Londynu, z okolic Kielc i Żywca. Osiem osób i jeden pies to nasza ekipa wyprawowa.

3.EEBL w Filakowie

3. EEBL w Nova Basta
Zaplanowaliśmy trzy dni wyprawowe i wyruszyliśmy w piątek z godzinnym opóźnieniem, a celem wędrówki pierwszego dnia było dotarcie do miasteczka Filakovo i pensjonatu we wsi Nova Basta tuż przy węgierskiej granicy.
Pierwszy etap to klasyka naszych wypadów na Słowację – Poprad, źrodła Hronu, Telgart z widokiem na masyw Kralova Hol’a, czyli olbrzymi początek Niżnych Tatr. Potem znana nam dobrze droga przez Murańską Planinę do miejscowości Murań. Tam zaplanowaliśmy (jak zwykle) pierwszy odpoczynek i posiłek, a tym razem trafiła się nam także niezła gratka, bo udało się zająć dobrą pozycję w kolejce po wyjmowane akurat z pieca tzw. murańskie buchty…

Z Murania przez Tisovec dojechaliśmy do znanego nam z dawnych wypraw rowerowych miasta – Rimavska Sobota i tam z miejsca trafiliśmy na lokalny targ. Rozmaite odmiany miejscowych moreli i brzoskwiń, papryki, melony… to bardzo wciągające badania etnobotaniczne, ale i znak, że zaczyna się powoli już inna strefa bioregionalna.

Z Rimavskej Soboty, przez Jesensko, nieco slabszą i dłuższą drogą, ale przez krajobrazy zapowiadające cel naszej podróży czyli Cerova Vrchovina – krainę powulkanicznych wzgórz pokrytych lasami z dużym udziałem dębu burgundzkiego (Quercus cerris)…dotarliśmy wreszcie do miasteczka Filakovo.


W Filakovie zwiedziliśmy park stworzony na miejscu dawnych ogrodów tureckich. Miasto i zamek przez ponad 100 lat były w rękach garnizonu tureckiego i jednym z naszych celów było szukanie pozostałości po tamtym czasie. Napotkaliśmy pewne poszlaki i nici, ale to wymaga jeszcze potwierdzenia. Herb Filakova (palma daktylowa) okazał się być jednym z nielicznych atrakcyjnych elementów tego miejsca i bez żalu ruszyliśmy do wsi Nova Basta, gdzie mieliśmy zarezerwowany nocleg. Pensjonat Pohansky Hrad (Poganyvar) osiągnęliśmy około ósmej wieczorem, przyglądając się po drodze bardzo intrygującej skalistej części szczytowej dawnego wulkanu z ruinami zamku Hajnaczka.
Pensjonat okazał się wygodny, a jadalnia w ogrodzie sprawiła, że nikt przed północą jej nie opuścił. Pewny udział w tym miał koncert najprawdziwszej cykady i wino z upraw winorośli na wulkanicznych glebach tego regionu. Tu warto wspomnieć o tym, za co tak kochamy Słowację. Przejechaliśmy trochę więcej niż dwieście kilometrów, a pokonaliśmy całą szerokość Karpat Zachodnich, pokonując kilka potężnych grzbietów i pasm górskich, aby jeszcze tego samego dnia znaleźć się na progu całkiem innego europejskiego regionu.
Drugi dzień rozpoczęliśmy po doskonałym śniadaniu w jadalni pensjonatu, w której odkryliśmy prawdziwą ekspozycję tradycyjnego wyposażenia kuchni i gospodarstwa rolnego. Ruszyliśmy wprost na południe w kierunku granicy z Węgrami, a potem wzdłuż granicy SK/H podążaliśmy na zachód, do starego wulkanu i zamku Somoska. Włączyliśmy szybko tryb o nazwie „swobodny dryf” zapożyczony z praktyk psychogeografii i wypraw sytuacjonistów. Także tym razem przyniosło to doskonały skutek w postaci bezbłędnego trafienia w szlak pasterski na olbrzymie tereny wypasowe, pokryte częściowo dzikimi drzewami owocowymi – gruszami, jabłoniami, głogami, czarnym bzem, bzem hebdem i wiśniami ptasimi, z których zwisały malownicze zasłony złożone z chmielu i powojnika zwyczajnego. Zaraz na początku przywitał nas witeź (paź) żeglarz, motyl, którego biologia upoważnia do uznania go za prawdziwy znak rozpoznawczy terenów z dużym udziałem drzew owocowych, ciepłych i słonecznych. To żeglarek powinien widnieć w opisach tej krainy i od tamtego spotkania będziemy go w Biotopie Lechnica łączyli z naszymi projektami dotyczącymi lasów i zadrzewień karmiących (food forest) i lasów ogrodowych (forest garden). Dlatego też jego fotografia otwiera to sprawozdanie. W lesie i na pastwiskach leżały kawałki zerodowanych tufów wulkanicznych, co przypominało nam, że chodzimy po wulkanicznych skałach i glebie ukształtowanej w inny sposób niż ten znany nam z karpackiego fliszu.

Skała z górnej części fotografii, pochodzi z bliskich okolic Etny na Sycylii, a pod nią jest kawałek skały z pastwisk (lasoparków) w okolicach Somoski.
Szybko dotarliśmy do masywu wulkanicznego ze szczytem i zamkiem Somoska. Jednak prawdziwe skarby odkryliśmy pod zamkiem i sporo niżej. Było to gołoborze bazaltowe (nazywane „kamiennym morzem”) i urwisko z odsłonięciem regularnych, bazaltowych słupów nazwane ” kamiennym wodospadem”. Mimo deszczu i pomruków burzy nie mogliśmy się oderwać od dryfowania po kamiennym morzu i wydobywania zaskakująco mocnych, metalicznych dźwięków z niektórych skał. A. zanotowała ten brzmieniowy dryf, ale deszcz i burza skłoniły nas wreszcie do schronienia się najpierw w zamku, a potem szybkiej ewakuacji do samochodów. Przez Filakovo dotarliśmy pod ostrą skałę wieńczącą wulkaniczne wzgórze Hajnaczka.


Burza tymczasem odeszła gdzieś daleko i słońce wyczarowało piękny i długi wieczór. Mieliśmy doskonałe warunki, aby wspiąć się na Hajnaczkę i początkowo drogą przy której rosły wielkie ilości kolcowoju („goji”) i uczepu, a potem wąską ścieżkę osiągnęliśmy partię szczytową. Skały okazały się być ostoją muraw ciepłolubnych z wieloma interesującymi roślinami. W oko wpadły nam z miejsca kępy żmijowców, suchokwiaty, bylice i wiele innych. Nasze penetracje botaniczne obserwował człowiek uzbrojony w kosiarkę mechaniczną, a w duchu prosiłem o jeszcze kilka minut spokoju. Koszenie jednak nie następowało, a obserwujący nas człowiek dyskretnie przysłuchiwał się naszym okrzykom i potakiwał przy padających nazwach łacińskich roślin… Zamiast odpalić silnik kosiarki podszedł do nas i wywiązała się miła i bardzo fachowa rozmowa. Kosiarz okazał się być pracownikiem ochrony przyrody i znawcą wulkanów (a nawet odkrywcą dwóch nowych dla tego terenu), doskonałym praktykiem w czynnej ochronie muraw naskalnych, a do tego mieszkańcem jednego z domów na stokach Hajnaczki. Wszystkie lody puściły, gdy okazało się, że wino z miejscowych gleb wulkanicznych jakie wzbudziło nasze zainteresowanie w pensjonacie, pochodzi z jego winnicy i sam je wyprodukował. To nie Filakovo, ale Hajnaczka i okolice Somoski okazały się hitem tego wyjazdu, chociaż czekały nas jeszcze inne ciekawe miejsca i obiekty.


Kolacja w „naszej” jadalni ogrodowej na tyłach pensjonatu mimo deklaracji nie skończyła się przed północą… a usprawiedliwia nas jedynie to, że świętowaliśmy także proklamowanie w tym dniu pierwszego miejskiego parku narodowego na świecie – London City National Park, a wiadomości o nim mieliśmy z pierwszej ręki i wprost z Londynu dzięki Asi.
Trudno się było oderwać od śniadania, od wybierania do domu znanego nam już lepiej (także od strony miejsc uprawy ) wina z powulkanicznych winnic, ale wreszcie ruszyliśmy. W miarę punktualny wyjazd był spowodowany chyba wizją tajemniczego Trąbiącego Kamienia i dębowego lasu pastwiskowego Gavurki, jaką roztaczałem uparcie od poprzedniego wieczora.
Ruszyliśmy, najpierw na zachód, a potem na północ i tym razem (lekcja z 2018 roku została odrobiona) bez większych problemów trafiliśmy do Trąbiącej Skały. Zazwyczaj tego typu obiekty lepiej się prezentują w legendzie niż w rzeczywistości, ale nie tym razem. Trąbiący Kamień (Skała Sygnałowa, Tatarska Piszczała, Zvonec) całkowicie nas zaczarował, a jego otoczenie wydaje się być dobrym celem wielu wypraw i studiów.

Nie bez trudu, ale udało się „uruchomić” skałę i jej andezytowy system sygnałowy o nieznanej ciągle budowie. Po kilku próbach niski, mocny w wzbogacony o echo dźwięk wypełnił doliny. Być może ten właśnie sygnał budził kiedyś paniczny strach w mieszkańcach tych okolic, bo zwiastował nadejście napastników słynących z połowu ludzi sprzedawanych później na niewolników. W dolinie przed Kamieniem znajdują się dwie studnie i tablica z legendą (a może relacją…) o pewnym znaczącym wydarzeniu. Poetyka i siła tego opowiadania robi wrażenie i przypomina greckie mity.


Po znaczącym czasie, nagraniach terenowych i chłonięciu intrygującego zjawiska o zbiorczej nazwie Trąbiący Kamień (bo zdecydowanie mamy tam do czynienia z czymś więcej niż blok andezytu z dwoma dziurami) po pół godzinnej jeździe dotarliśmy do rezerwatu Gavurki, czyli dębowego lasu pastwiskowego. Po spokojnym czasie pod dębami w wyczuwalnym specyficznym mikroklimacie i miłym cieniu, musieliśmy się pożegnać z ekipą, która krótszą drogą zmierzała już wprost do Krakowa, a właściwie na lotnisko w Balicach, aby Asia mogła odlecieć do Londynu. Dwa pozostałe auta z resztą ekipy ruszyły w stronę Brezna i zaknęliśmy naszą trasę w Czerwonej Skale. Potem jeszcze przejazd do Popradu i Lechnicy.
Fotografie uczestników 3.EEBL.