TRIEST etnobotanicznie
Po Wenecji (zainteresowanych uzupełnieniem lektury odsyłam do wcześniejszego wpisu oraz do: http://plasnieciewbudyn.blogspot.com ) pojechaliśmy do Triestu. Miasto i port jest niezwykle interesujące z wielu bardzo różnych powodów: miał tu miejsce ważny epizod z życia Jamesa Joyce’a, Triest to miasto innego słynnego pisarza – Italo Svevo… ale Triest to także największy port kawowy na Europę, jest tu słynny, biały zameczek Miramare (Castello di Miramare) zbudowany w ltach 1856-1860 dla austriackiego księcia Ferdynanda Maximiliana i jego żony Charlotte i są strome, suche wzgórza wokół miasta wpatrzone w Zatokę Triesteńską, a kiedyś także mocno… w niedalekie światła Wenecji.
Zameczek Miramare projektował Carl Junkier i zaplanował go świetnie, bo nie zapomniał umieścić wokół niego 22. hektarowego parku, który w 1859 roku urządził Antoni Jelinek. Czech ten jest bardzo interesującą postacią, ale na nieco inną opowieść. Zameczek usadowiony jest nad samym brzegiem Zatoki Triesteńskiej czyli części Adriatyku, a park urządzono na stromych stokach wznoszących się na kilkaset m n.p.m. i ograniczonych linią kolejową i przystankiem kolejowym: Miramare. Park jest interesującym przykładem kolekcji roślin miejscowych (flora śródziemnomorska) i zbiorowisk leśnych i zaroślowych o naturalnym charakterze z wprowadzanymi przez wiele lat cennymi gatunkami z różnych stron świata. Uwagę przyciągają cedry sprowadzone z Libanu, gatunki himalajskie, meksykańskie, chińskie i z wszelkich południowych terenów Europy. Nie wiem czy istnieje jakaś aktualna inwentaryzacja zebranych, posianych przypadkowo i miejscowych gatunków roślin i dlatego Miramare Park wydaje się tajemniczy i warty zbadania. Poza cedrami od pierwszego kroku na terenie Parku zwracają uwagę rozmaite palmy, w tym jedyny europejski gatunek – karłatka, dęby, pinie i Gingko biloba. W miejscach urządzonych i przy samym Miramare mocno pachną kocanki włoskie (u nas nazywane czasem jak przyprawa: „magi” … pisałem wiosną o mojej uprawie kocanek przyprawowych na balkonie) i lawenda. Czym wyżej wchodzimy ścieżkami, tym charakter Parku staje się bardziej naturalny, dziki, ale od czasu do czasu spotykamy aleje, kępy i pojedyncze drzewa posadzone specjalnie. W leśnym podszycie ciągle rosną palmy, ale także myszopłoch i bardzo liczny laur. W warstwie drzew zaczynają dominować południowe gatunki dębów, a w miejscach otwartych rozmaite gatunki cyprysów i kilka gatunków żywotników i sosny. Na uwagę zwraca stara aleja i kilka kęp oraz pojedynczych starych okazów chruściny jagodnej (Arbutus sp.), która wyglądała mi zdecydowanie na gatunek mniej znany od słynnego drzewa poziomkowego (Arbutus undeo). Najprawdopodobniej była to chruścina andraszek (złuszczone, cynamonowej barwy pnie!) o łacińskiej nazwie – Arbutus andrachne. Jest to bardzo prawdopodobne, bo miejscowe drzewo poziomkowe nie było pewnie tak atrakcyjne dla urządzających Park jak pokrewny gatunek, ale rosnący głównie w Grecji i to na części wyspiarskiej. Nazwę popularna: drzewo poziomkowe lub drzewo truskawkowe, zawdzięcza chruścina owocom, które przybierają w jesieni kolor poziomkowy. Pośród owoców znajdziemy często kwiaty, które przekształcą się w owoce w nastepnym roku! Chruściny to bardzo ciekawe krzewy i drzewa owocodajne i dziwi mnie, że u nas tak słabo znane w sensie korzystania z produktów wyrabianych z ich owoców jak np. z likierów ( medronho z Portugalii z owocami chruściny i miodem) i wielu innych przetworów, a do tego kwiaty i kora są surwcem zielarskim. Kiedyś zajadaliśmy się już owocami drzew poziomkowych (czasem nazywa się je: truskawkowymi) w okolicach Genui i są naprawdę smaczne, ale nie zalecam zbyt dużych ilości surowych owców na jeden posiłek… 🙂 Owoc chruściny znajdziemy w herbie Madrytu i na obrazach Hieronima Boscha, a więc śmiało możemy zaliczyć tę roślinę do typowych dla europejskiej strefy śródziemnomorskiej.
Claudio Magris, doskonały pisarz, którego Dunaj uważam za „wzór wzorów” jeżeli chodzi o poznawanie i opisywanie Europy, a który urodził się w Trieście (1939 r.), pisał o nim, że place, kamienice, ulice i port tylko skrywają dzielnice na wzgórzach wokół miasta, gdzie przebywa prawdziwy jego duch. Nie chcę się wgłębiać w arcyciekawą i bogatą historię Triestu ( warto tylko wspomnieć o tym, że kiedyś miasto to było we władaniu Republiki Weneckiej, był tu Napoleon, a nawet był czas, że… my, ludzie z Galicji byliśmy przez chwilę w jednym Cesarstwie… ale trafiło wreszcie do Włoch za sprawą USA, których sztab wojskowy dopilnował aby Triest nie trafił do socjalistycznej Jugosławii… sztab ten rezydował w bazie założonej … w Miramare! Pałac Miramare widać z miasta i można dojść do parku i pałacu pieszo (ale jest to około 2 godzin marszu), albo dojechać miejskim autobusem. Morze i skały wokół pałacu są chronione rezerwatem przyrody i można tam łatwo obserwować wiele gatunków morskich ptaków, a w budynku przy pałacu znajduje się małe muzeum i akwarium prowadzone przez WWF.
Etnobotanik, poza Miramare powinien zobaczyć w Trieście także spory areał wokół ruin zamku, lapidarium i pozostałości rzymskich budowli na wzgórzu górującym nad miastem. Jest to popularny cel wycieczek, ale przy odrobinie niezależności i daru uprawiania miejskiego „dryfu” napotkamy wiele interesujących ogrodów, zdziczałych placów, wielkich drzew morwowych, przepiękne okazy cyprysów i wiekowych żywotników. Z podróżnych uwag jakie przychodzą mi na myśl po odwiedzeniu Triestu, warto może wspomnieć o zdecydowanie źle widzianym dotykaniu owoców i warzyw w sklepach i na straganach, co zaobserwowałem już w Wenecji. Przy bakłażanach widziałem nawet karteczki z naszkicowaną trupią czaszką i wezwaniem: nie dotykać! Nie ma więc obmacywania, naciskania, oglądania z bliska, ważenia w dłoni… co wydaje się nam bardzo niekomfortowym zwyczajem. Innym irytującym „wynalazkiem” jest stosowanie biletów z numerkami w piekarniach (jak na pocztach, kasach lub w urzędach)… i bez takiego biletu nie dostaniecie pachnącej bułki, a jacyś strasznie głodni i rozjuszeni smakowitymi zapachami emeryci przypilnują Was skutecznie! 🙂
Reasumując: Triest i jego okolice są bardzo interesującym przykładem zmieszania wielu roślin z odległych stron z miejscową florą i zbiorowiskami suchych lasów i ciernistych zarośli z aromatycznymi roślinami zielnymi, założeń ogrodowych i płynnego przechodzenia miasta w dzikie tereny. Z Triestu dostaniemy się autobusem do Ljubljany… ale to w następnym odcinku.
Na moich fotografiach: romantyczne ujęcie (bo jakie inne?) Miramare oraz chruścina z Parku…owoce jeszcze zielone.