To oficjalny slogan miejskiej biblioteki publicznej w Winonie (Winona Public Library). (Honour our past, embrace our future). Bo dzisiaj będzie właśnie o bibliotekach i – może trochę – o kulturze książki, bo za tydzień jadę do Minneapolis (tam właśnie mieści się moja obwodowa komisja wyborcza), a Minneapolis to podobno mekka czytelnictwa i małych niezależnych księgarń. Ponieważ w Minneapolis muszę też dwukrotnie nocować w drodze do Portland, OR za niecałe dwa tygodnie, to mam nadzieję, że uda mi się niektóre z tych najlepszych niezależnych księgarń odwiedzić. Biblioteka Publiczna w Winonie jest od samego początku – czyli od 1857-go roku, kiedy zawiązała się grupa pod nazwą Winona Lyceum – dziełem obywatelskiej aktywności. Grupa inicjatywna przekształciła się w Young Men’s (sic!) Library Association i rozrosła do ponad 260-ciu członków w 1870 roku, którzy dysponowali księgozbiorem ponad 1600 książek. Biblioteka jednak popadla w tarapaty finansowe i w 1875 nawet zamknięto ją na dwa lata, dopóki dwa lata później J. B. McGaughey, Thomas Wilson i Charlotte Prentiss nie uporali się z długiem (nie było to więc stowarzyszenie czysto męskie!) i nie zreorganizowali całego przedsięwzięcia, które od tej pory przyjęło nazwę Winona Library Association. W marcu 1886 roku stowarzyszenie podarowało bibliotece swoją kolekcję 3500 książek i tak zaczęła się prawdziwa historia miejskiej biblioteki. Pod koniec lat 90. XIX wieku pojawił się sponsor, który przeznaczył 50 tysięcy ówczesnych dolarów na budowę siedziby (niech nie będzie bezimienny: wspaniałomyślnym donatorem był William H. Laird). Budynek otwarł swoje podwoje w 1899 roku, zaprojektowany przez dziekana szkoły architektury University of Pennsylvania, Warrena POwersa Lairda i Edgara V. Seelera, architekta z Filadelfii. Budynek we wnętrzu jest rzeczywiście dosyć intrygujący (przeszklone podłogi na piętrach w częście, gdzie są półki z książkami! ornamentyka amerykanskiego art deco i art moderne! imponująca kopuła w centralnej części!), zobaczcie zresztą sami:

Jak się wydaje, to pamiątka po czasie, kiedy w amerykańskiej architekturze na wskroś nowoczesna szkoła z Chicago (nazywaną też szkołą z prerii, Prairie School), zapowiadająca styl międzynarodowy kojarzony z amerykanskimi przygodami Bauhausu Miesa van der Rohe i Waltera Gropiusa) ustąpiła pola historycyzującemu nurtowi, który tak wyraźnie przedstawił się podczas slynnego Expo w 1893 roku w Chicago (tzw. World’s Colombian Exposition). Louis Henry Sullivan, ojciec nowoczesnych wieżowców i mentor Franka Lloyda Wrighta powiedział nawet, że to Expo cofnęło architekturę amerykańską o dobre 50 lat (The Midwest. The Greenwood Encyclopedia of American Regional Cultures. The Midwest, pod red. J. W. Slade’a i Judith Y. Lee). Miało być jednak o książkach i bibliotece, wracam więc do tematu, choć jest istotny powód, dla którego naziwsko Wrighta się pojawiło i wyjawię to w stosownym czasie (ale jeszcze nie w tym wpisie).

Miejskiej Bibliotece Publicznej daleko do jej europejskich – w tym także polskich – odpowiedników. W tym także tych w małych miastach (bo to, że np. taką krakwoską Artetekę dzielą od Winona Public Library całe lata świetlne, to zrozumiałe – Kraków jest europejską metropolią i mówię to poważnie, Winona jest trzydziestotysięcznym miasteczkiem w Minnesocie). Nie znajdziecie tutaj tak wypasionego sprzetu, jak w naszych bibliotekach, księgozbiór nie należy do najnowszych, nie ma tu hipsterskiej kawiarni. To zresztą powoli cecha, którą dostrzegam tu powszechnie: cale dekady ograniczania wydatków na cele publiczne mszczą się tutaj bardzo okrutnie, współczesne Stany Zjednoczone nie mają startu do krajów Unii Europejskiej (w tym także Polski), jeśli chodzi o stan infrastruktury publicznej: transportu publicznego, infrastruktury kolejowej, elektryczności, a nawet sieci komunikacyjnej i usług cyfrowych (tych publicznych). Wszystko, co finansowane z pieniędzy publicznych, jest tutaj przestarzałe i nieefektywne. Gdyby nie znakomita praca wielu ludzi z tego sektora, z prawdziwą misją, podejrzewam, ze byłoby jeszcze gorzej. Inna sprawa, że zasadniczo wszystkie rozwiązania są tutaj wystarczająco dobre i wystarczająco wygodne, więc może to po prostu pragmatyzm? Na przykładzie biblioteki publicznej widać jednak, jak mocno jest ten aspekt życia wspólnego obywateli niedofinansowany. Jeśli więc słyszycie, że socjalizm (w tutejszych warunkach to Elisabeth Warren i Bernie Sanders) podbija USA, to są ku temu dobre powody.

Jest jednak coś, co różni bibliotekę w Winonie od polskich bibiotek w drugą stronę: w Winonie (a bylam w środku zwykłego dnia) jest tłoczno i – w niektórych pomieszczeniach, gdzie są zajęcia dla dzieciaków – dosyć gwarno. Musiałam się bardzo starać, żeby uchwycić sytuację taką, jak ta na zdjęciu z kącika dla dzieciaków:

Biblioteka w Winonie ma też tak bogaty program zajęć, że praktycznie codziennie są tutaj po dwa, trzy wydarzenia, wystarczy zobaczyć na kalendarz. O tym będę jeszcze donosić, bo właśnie zapisałam się z przyjaciółmi się grę Capture the Flag Laser Tag (15. listopada), która rozgrywa się w budynku biblioteki. Trochę więc biblioteka w Winonie przypomina biblioteki skandynawskie, bo zdecydowanie jest centrum aktywności, komptetencji (sporo tu rozmaitych kursów, można korzystać z komputerów i art room z wystawą sztuki) i tzw. wolnego czasu – co najważniejsze: uczestnictwo jest nieodpłatne. A że nie ma najnowszego sprzętu? Cóż, badania potrzeb i oczekiwań studentów uczelni w USA pokazują, że być może nie jest to wcale rzecz pierwszoplanowa (czyli dokładnie odwrotnie niż myśli się w Polsce, gdzie sprzęt i technika zawsze jest fetyszyzowana, a o pracownikach bibliotek myśli się na końcu…). Tezę mogą wesprzeć stosowne badania: linkuję do artykułu o wymownym tytule: „College Students Just Want Normal Libraries”