brutowce14vatra

Moje warsztaty układają się od kilku lat w pewien cykl roczny i z pewnością astronomiczny początek lata jest doskonałym terminem na botanizowanie i przypominanie sobie subtelnych nici jakie łączą nas z roślinami. Może się wydawać, że spotkanie z okazji Letniego Przesilenia należy bardziej do celebracji starej/najnowszej duchowości, ale w Górach Lewockich udało się nam chyba zrównoważyć osobiste zaangażowanie z interesującym botanizowaniem?! Moja relacja będzie analityczna i skrótowa (na ile się uda! 🙂 ) z dwóch ważnych powodów. Pierwszy to ten, że grupa warsztatowa, co jakiś czas rozpadała się na małe lub większe podgrupy (co było podyktowane koniecznościami typu: transport, kondycja, zdrowie) i całość naszych działań wyłoni się dopiero jako suma relacji fotograficznych i opisowych, a drugi, to spory dorobek dokumentacyjny i obserwacyjny wymagający uporządkowania. Liczę na ujawnienie fotografii i relacji na naszej liście etnobotanicznie.pl na FB, ale bardzo proszę także o podesłanie mi wyjątkowo cennych informacji, fotografii i opinii do zamieszczenia na głównej stronie.

Czwartek

Do Lewoczy i Brutowców dotarliśmy różnymi drogami. Dojazd załogi: Ania, Ewa, Maciek, Dawid i ja, był tak interesujący, że można przypuszczać, że pozostałe ekipy miałyby także wiele do opisania?! Nasza droga wiodła przez Niedzicę i Lechnicę (tu zapuściliśmy się jedynie na kilka minut aby pokazać małe gospodarstwo, które dzisiaj jest już nasze 🙂 ), Czerwony Klasztor, Starą Lubovnię (gdzie w Szałasie u Franka prowadziliśmy badania nad etnobotanicznymi aspektami potraw regionalnych typu: szulańce z makom, zamagurski wyprażany syr, bryndzowe haluszki…), Plavec, Brutovce i do Lewoczy. W drodze do Lewoczy i do Brutowców podziwialiśmy panoramę Spiskiego Zamku (Spisski Hrad), co okazało się proroczym zajęciem, zważywszy na świetne miejsca jakie wokół zamku poznaliśmy później…

Michał Smetanka (www.smetankovo.sk) powitał nas jak zwykle – ciepło i konkretnie. O ile dobrze odczytałem sygnały 🙂 nasze miejsce w Brutovcach – Pod Skałą, zrobiło dobre wrażeniach na przybyłych tu pierwszy raz, a bywalcy sami wiedzą, że jest to właściwe środowisko dla wszelkich kontaktów z Naturą (także własną).

Moje przypomnienie programu i informacji o 13 gatunkach roślin i 9 gatunkach drewna potrzebnych do celebracji Slnovratu (letnie przesilenie w slovencinie) nabrało dodatkowych treści. Mimo zmęczenia wszyscy chętnie zobaczyli pracownię i muzeum instrumentów tradycyjnych, które w niczym nie przypomina zabalsamowanych sanktuariów z miast. Muzeum i wszystko to, co nazywam: etnobotanicznymi aspektami muzyki tradycyjnej, poruszyło właściwe rejony wielu uczestników warsztatu, a szczególnie tych zajmujących się poważnie muzyką. Mam wrażenie, że ten pierwszy wieczór potwierdził, że dzielenie zajęć na te dotyczące roślin, te dotyczące praktyk muzycznych i śpiewu i te, które pomagają w kontakcie z żywym otoczeniem, byłoby w tych warunkach dziwacznym zabiegiem.

Piątek

To miał być najważniejszy i najbardziej pracowity dzień warsztatu. Bez problemu udało się podzielić pracę na kilka ważnych zadań: zbieranie roślin, gromadzenie drewna, budowa kukły do spalenia, przygotowanie kosza na zioła, przygotowanie płonącego koła, wybranie miejsca na celebrację, zapewnienie tafli wody do kontemplacji wróżebnej, zaproponowanie aspektów dźwiękowych i wybranie metody uzyskania żywego ognia.

Zbieranie ziół zaplanowałem podczas długiej i dość męczącej wędrówki. Jak zwykle zaczynaliśmy od bogatych siedlisk okrajkowych i zakrzaczeń śródpolnych pełnych bzu czarnego w pełni kwitnienia, derenia świdwy także w apogeum kwitnienia, kaliny koralowej z ostatnimi kwiatami, róży, głogu, tarniny, szakłaku… a dalej macierzanka, kozibród wschodni, storczyki: kukawka, podkolan i nawet wczesna gółka, czyścce, firletki, przytulia właściwa, goździki kartuzki, jastruny i ostrożenie głowacze w rozmaitych stadiach rozwojowych, cieszyły wszystkich nastawionych na spotkania z roślinami. Początek był znakomity, ale w drugiej godzinie weszliśmy w strefę powalonych wiatrem modrzewi i transowość marszu zamieniła się w poważne kłopoty. Grupa zareagowała znakomicie i po jakimś czasie osiągnęliśmy główny cel czyli wielkie połacie łąk… i tu pierwsza nauka i ciekawe wnioski. Łąki były wprawdzie pełne dziurawca, ale roślina o tej porze jeszcze nie kwitła. Opowieści o wiankach i bukietach z dziurawca podczas Nocy Przesilenia nie mogą (a przynajmniej nie każdego roku) dotyczyć tego czasu i miejsca ( Karpaty, wys. powyżej 900 m n.p.m.). Nie udało się też odszukać werbeny z zestawu 13 roślin, a także olszy dla pozyskania drewna z listy obejmującej 9 gatunków. Poza olszą, także nie było w okolicy dębu, ale drewno mieliśmy do dyspozycji dzięki zapobiegliwości Lenki Smetankovej. Tak więc, weryfikacja zestawów ziół/drewna jest zawsze konieczna, ale sam proces poszukiwania, oparty o przygotowanie w postaci uświadomienia sobie czego szukamy ma fundamentalne znaczenie. Przed samą akcją wieczorną wysłuchaliśmy informacji słowackiego specjalisty – antropologa kulturowego – o zwyczajach dotyczących Letniego Przesilenia w Bułgarii i na Słowacji. Było więc sporo pracy, sporo wspólnych decyzji, sporo ustępstw, ale i teoria. Po tym doświadczeniu zaczynam myśleć o tej fazie przygotowań jako o treningu uważności, skupienia i oderwania się od zwyczajnych okoliczności. Jest to niby oczywiste, ale indywidualna praktyka jest czymś innym od każdej teorii.

Bardzo miłym momentem było przekazanie 10 kompletów toreb i worków zielarskich, jakie w prezencie przysłała Basia, nasza stała warsztatowiczka, która tym razem nie mogła być z nami! To był piękny widok: kilkanaście osób (kilka osób miało torby z warsztatu w Czerwonym Klasztorze) z wielkimi torbami zielarskimi w akcji! Basiu – dziękujemy!

Po powrocie z poszukiwań i bez wielkich przerw zabraliśmy się za przygotowanie materialnych warunków rytuału. Wspólne budowanie kukły ofiarnej i przenosiny na miejsce celebracji było wesołym, ale też znaczącym przeżyciem. Kosz, koło, rośliny, drewno, stos, naczynie z wodą i stroma łąka do puszczania płonącego koła ożyło szybko, sprawnie, radośnie i wspólnie. Za dobry omen uznaliśmy obecność orlika krzykliwego, który wyraźnie obserwował nasze przygotowania!

Dwie ekipy śmiałków podjęły się krzesania ognia w archaiczny sposób. Andrzej z kilkoma oddanymi sprawie osobami walczył z pomocą hubki i krzesiwa metalowego i kamiennego, a Mieszko z rewelacyjną Asią (co za moc i wytrwałość!) i pomocą innych osób, kilkakrotnie osiągał spore kłęby dymu z pocierania drewna o drewno… i nic. Grupowy doping/prośba/wezwanie w postaci rytmicznego powtarzania słowa ogień/agni dawał dodatkowe siły i wszystko zaczynało się od nowa… Słowaccy goście obserwowali wszystko z lekkim zakłopotaniem… później zaczęli pomagać… i nic! Nie pomogły szczapki przeżywiczonego drewna sosny, hubki, gniazda os, kora brzozy, suche trawy… Dym walił, iskry się skrzyły, ale nie udało się! Paradoksalnie, od momentu uznania, że w ten sposób nie uda się rozniecić ognia, uczestnicy warsztatu stali się jedną celebracyjną grupą i wszystko poszło już dobrze! Stos pięknie się zapalił, kukła błyskawicznie spłonęła wraz z tym, co chcieliśmy pozostawić za sobą, rośliny zostały wspólnie darowane dla powodzenia wszystkiego co żyje. Głosy, żarty, recytacje, trąbita i poczęstunek w postaci syropu z bzu czarnego (przygotowanego przez Bogdana w Nowym Sączu) pitego z wołowego rogu, plus zaskakująco mocny moment puszczenia płonącego koła w ciemność rozświetloną jedynie na moment i tylko dla tych co dostatecznie byli uważni… Fotografie powiedzą więcej, praktyka za rok podpowie resztę?!

Noc była gwiaździsta, a ognisko tliło się do samego rana…

Mam wiele przemyśleń co do świętowania Slnovratu, ale najbardziej podstawowe mówi, że rytuał i cała celebracja wymaga długiego cyklu przygotowań, grupowej realizacji i musi być doskonale zaplanowana.

Sobota

Mimo nocnych zajęć na śniadaniu zjawili się wszyscy i do tego pełni energii 🙂 ! Wyruszyliśmy pieszo do Spiskiego Zamku przez okolice wsi Podprocz i dalej, ostro w dół zalesionymi zboczami. Pojawiły się szałwie łąkowe, werbeny, a niżej we wsi natrafiliśmy na gigantyczne pole soi. Okolice Spiskiego Zamku to już południowe, wapienne siedliska (Brutowce leżą na fliszu karpackim) pełne wiązówki łąkowej, pięknie kwitnących lilii bulwkowatej i pojedynczych ale okazałych żółto kwitnącej dziewanny (prawdopodobnie to Verbascum chaixii subsp. austriacum), naparstnic, ślazówki, krzewów ligustru, jarząbu mącznego, szaklaku, głogu i małych, naskalnych muraw kserotermicznych z wilczomleczami, rojnikami i rozchodnikiem. Krótka wizyta w rezerwacie skalnym Drevenik była bardzo zachęcająca i podobnie jak odwiedziny pomnika przyrody Siwa Broda (Siva Brada) czyli intrygującego trawertynowego „gejzeru” w pobliżu Spiskiej Kapituły, została wpisana na listę przyszłorocznych warsztatów.

Niedziela

Warsztat kończył się pięknym wejściem na szczyt Spiska, z którego widać pełną panoramę: od Tatr, Pienin, Zamagurze, pogranicze Spiszu i Szarisza aż po wapienne wzgórza na Węgrzech. Jeszcze mała powtórka z karpackich krajobrazów kulturowych, siedlisk łąkowych i tradycji pasterskich… i wspólne śpiewanie rusińskich pieśni. Przez cały warsztat Ania i Janka zręcznie wprowadzały grupę w tajniki travnic, kobiecych pieśni pracy o właściwościach terapeutycznych.

Ze Spiskiej wracaliśmy drogą przy kapliczce gdzie zastaliśmy piękny okaz gniewosza. Wąż ten okazuje się być „znajomym” Janki, naszej słowackiej koleżanki i uczestniczki wielu warsztatów. Podobno spotyka się z nim regularnie, gdy odpoczywa pod kapliczką grając na koncovce. W ten sposób zyskujemy jeszcze jeden terenowy znak i miejsce porządkujące nasze rozeznanie w topografii okolic Brutowców – kapliczka z gniewoszem, dolna droga z macierzanką, droga z tarniną i bzem, łąki dziurawcowe, las modrzewiowy, młaka z wełnianką…

To co opisałem jest jedynie szkicem. Sensem warsztatu jest osobiste uczestnictwo i uczenie się poprzez praktykę i doświadczanie. W Brutowcach było sporo muzyki (dwa sety muzyki Michala Smetanki, trochę naszej Karpat Magicznych, sporo wspólnej, bardzo dużo śpiewu i ćwiczenia otwierające), wiele mówiło się o pasterstwie i własnych doświadczeniach, a botanizowanie zwalniało nasze wędrówki i daleko wykraczało poza rośliny wspomniane w tekście. Trochę z tego objawi się w formie fotografii, a reszta zostanie w głowach i sercach uczestników.

Suplement

Od pierwszych do ostatnich chwil warsztatu, towarzyszył nam bez czarny: kwitnące krzewy na każdym stoku i miedzy, na łące i w lesie, w parku i na murach, za stodołą i przy karczmie…, a także napary i lemoniadki z kwiatów, syrop podczas celebracji, powietrze pełne pyłku i zapachu rozgrzanych kwiatostanów, muzyka na wielu instrumentach wykonanych z drewna bzu, drewno darowane przez ogień… Wszyscy śmiali się z opowieści o zdolności bzu do wysyłania śpiących pod nim ludzi w dalekie miejsca! Czy po tych warsztatach, w których uczestniczyli goście z Trójmiasta, Londynu, Poznania, Warszawy, Krakowa i wielu innych miejsc – dalej w to wątpicie?

Uwaga: te kilka fotografii pochodzi z mojego telefonu… czekam na bardziej zawodowe! 🙂

brutowce14sivabrutowce14kukl2