Od czasu do czasu natrafić można na krótkie doniesienia o intrygującym projekcie polegającym na gromadzeniu i przechowywaniu nasion roślin uprawnych w spektakularnym obiekcie, zwanym Svalbard Global Seed Vault. Zazwyczaj informacje są krótkie, ogólnikowe i okraszone jedynie widoczkiem wejścia do SGSV, tym samym lub podobnym do tego nad wpisem. Intrygujące w projekcie jest wszystko… od wielowątkowej idei głównej, czyli próby przechowania nasion roślin użytkowych (próby obliczonej na setki lat i traktującej groźbę globalnej wojny atomowej bardzo poważnie), po światową kooperację dla ratowania zasobów, od których zależy przetrwanie ludzkości. Zasoby nasion ubożeją w zastraszającym tempie i są realnie zagrożone, o czym świadczy np. depozyt nasion z Syrii… Najważniejsze jest jednak sięgnięcie po proste, mądre i sprawdzone siły natury. Dobrze jest obudzić się z cyfrowego letargu na czas, bo wizualizacje nas nie nakarmią.

Projekt SGSV i jego realizacja jest dla mnie czymś w rodzaju hiper-permakulturowej matrycy o globalnym znaczeniu. Ważna dla mnie jest prosta – i jakże „skandynawska” w stylu – odpowiedź na jedną z wielu prób systemowego rozmycia permakulturowej rewolucji. To rozmycie polega na zamianie spójnego, systemowego, krytycznego wobec dominującego nurtu i ulotnych mód podejścia w przegląd starych i nowych technik ogrodniczych, spirali z kapusty i gadżetów, całej tej eko-konfekcji, która pozwala spać (nieco) spokojniej.

Bardzo się ucieszyłem, że ktoś tak kompetentny, jak legendarny Cary Fowler, nazywany „ojcem” SGSV, zdecydował się na opracowanie, napisanie i wydanie znakomitej książki o tym, czym jest Svalbard Global Seed Vault. Książka nosi tytuł SEEDS ON ICE Svalbard and The Global Seed Vault. Fowlera i jego pomysł na wyjątkowe wydawnictwo (książkę / album), wsparli: Mari Tefre – fotograficzka, aktorka, wokalistka i producentka filmowa (pełni rolę „nadwornej” dokumentalistki SGSV od 2007 roku, czyli od początku jego budowy!), fotografik Jim Richardson (National Geographic, Traveler, który prowadzi własną galerię Small World w Kansas, USA), oraz „ciężka jazda” w postaci Sir Petera Crane (o którym nawet nie zaczynam pisać, bo wszyscy, którzy wiedzą kim trzeba być, aby podpisywać się „president of Oak Spring Garden” … pojmują powagę sprawy). Wszystkie (!!!) fotografie z opisywanej książki są REWELACYJNE, ale Mari Tefre została moją faworytką i Jej foty w niezamierzony sposób (jedynie poprzez zestawienie z pozostałymi) pokazują wszystko to, czego nie lubię (ale doceniam) w stylu National Geographic.

Książka jest wydana ze swobodą, która rodzi się jedynie w tym mało znanym u nas przypadku, gdy autor, a nie wydawca rządzi jej kształtem. Opiszę tylko obwolutę, aby się nie pastwić bezproduktywnie nad tym, co nas otacza. Otóż obwoluta z tytułem i obowiązkowym widoczkiem Skarbca tylko pozornie powiela schemat wydawniczy… bo jest nieco ponad 2 cm krótsza niż twarda okładka książki z wyklejką pokazującą setki rozmaitych nasion… Efekt jest bardzo inspirujący… bo spod skał pokrytych lodem i śniegiem widać rozmaite nasiona. Już widzę jak  toczy się moja rozmowa z wydawcą o takiej „przykrótkiej” obwolucie… ?

Obwoluta i okładka, to tutaj jedynie smakowity i sensowny wstęp do całkowicie wizyjnej, mądrej i niezwykle inspirującej treści. Wliczając w to także znakomite pokazanie samego Svalbardu i warunków życia w najbliższej Skarbcowi stałej osadzie – Longyearbyen. Osada – sama w sobie niezwykle specyficzna, osobna, intrygująca pod wieloma względami – „zagrala” w pierwszej serii mocnego serialu telewizyjnego, Fortitutde (2013-2015), traktującej o przedziwnych wypadkach, jakie miały miejsce po uwolnieniu mrocznej epidemii z lodów Svalbardu…

Skarbiec został wykuty w litej skale pokrytej lodem w 2008 roku, a uzyskany tą metodą tunel ma 130  m długości. Jak zaznacza Autor, to nie jest laboratorium, to goły, suchy, zimny, chroniący przed wpływami z zewnątrz skarbiec. Tu warto byłoby chyba użyć innego znaczenia słowa „vault”: skarbiec, ale także krypta… To ważna definicja, bo koncepcja SGSV nie odpowiada instalacjom o nazwie zbiorczej w jęz. angielskim phytotron (specjalne komory do badania wpływu na rośliny czynników takich jak tempertura, wilgotność itd. itd., a dzisiaj komercyjne instalacje do mnożenia wszystkiego), ale także nie jest tym samym, co np. Bank Nasion i Tkanek w Powsinie. Dlatego napisałem wcześniej o jego znaczeniu jako „hiper-permakultury”.

Lekceważenie ruchów opartych o permakulturę i budowanie całkiem nowych sposobów na życie z Ziemią (a nie na Ziemi, jakbyśmy tu wylądowali miesiąc temu i „musieli” zrabować jeszcze trochę, bo zaraz odlatujemy…), polega na rozmaitych zabiegach. Jednym z nich jest „oswajanie” mocnych przekazów… bo z popularnych notatek nie dowiecie się, że Skarbiec Nasion ma znaczenie, bo „te zasoby stoją pomiędzy nami, a katastroficznym głodem o niewyobrażalnej skali. Całkiem realnie, właśnie od nich zależy przetrwanie ludzi” (Jack Harlan). Dowiecie się raczej, że na Svalbardzie zbudowano Arkę Noego, co niby oznacza to samo, ale jednak jakże te przekazy się różnią! Inny fragment książki mówi, że: „Każdego dnia, więcej i więcej ludzi przenosi się do miast i szybko zapędza się w objęcia technologii, która stanowić zaczyna centralny element każdego aspektu codziennego życia. Bardzo łatwo przy tym zapomnieć o kilku fundamentach spajających nas wszystkich: podstawą ludzkości jest wymaganie żywności. Nie ma innych opcji wobec tej na pozór prostej ludzkiej potrzeby” …

Formalnie SGSV jest niekomercyjnym obiektem współpracy pomiędzy Royal Norwegian Ministry of Agriculture and Food, a Nordic Genetic Resource Center (Szwecja) i Global Crop Diversity Trust (Niemcy) i nie jest otwarty dla publiczności. Na jednej z fot w książce Fowler otwiera stalowe, oszronione drzwi do Skarbca, zwanego też „doomsday vault” … czyli „skarbcem (kryptą?) dnia sądu ostatecznego”!

Każdy, kto rozumie na czym polega permakultura, wie, że dywersyfikacja, różnorodność i rozproszenie zasobów jest prawdziwym i najprawdopodobniej najskuteczniejszym sposobem zabezpieczenia się przed tym, co szybko nadchodzi. Zmiany klimatu dotykają wszystkich, a korporacje ponadnarodowe z rozmysłem nas trują i ograniczają swobodny dostęp do normalnej żywności nazywanej „zdrową”, swobodnej uprawy roślin i zróżnicowania diet. Szokujące jest zapoznanie się z danymi o tym, jak wiele odmian roślin uprawnych już straciliśmy! Zestawienie przytoczone w książce daje do myślenia: np. przepadło 80,6 procent odmian pomidorów w latach od 1903 do 1983… marchwi ubyło nam 92, 7 procent (z 287 odmian w 1903 zostało 21 w 1983…), cebuli ubyło 94,1 procent (z 357 w 1903 do 21 w 1983…), itd. itd. (a może są tylko zaginione (?) i uprawiane w ukryciu, izolacji – oby…). Autor nie przytacza aktualnych danych i może to lepiej dla czytelników.

Zasoby nasion tradycyjnych odmian roślin uprawnych są w centrum zainteresowania wszystkich rozumnych społeczności lokalnych i dzieje się tu wiele dobrego. Zaczynają się też i procesy sądowe o prawa autorskie dotyczące nasion… to jest logika korporacji  – do czasu gdy zdolni prawnicy społeczności jednej z First Nations wytoczą taki proces samej korporacji, tej czy innej, która przywłaszczyła sobie ich tradycyjne zasoby. Wszystko to, co obecnie najdziwniejsze i najbardziej niebezpieczne przyszło wraz z przemysłowym rolnictwem, tym wymysłem demonów zachłanności.  Scenariusz jest już jasny: zubożenie listy roślin pokarmowych, ograniczenie obrotu nasionami poza kontrolą korporacji, patenty i prawa autorskie… sądy, a drukarnie palą się do druku dowolnej ilości nalepek „bio” i „organic”. To jak dodrukowywanie pieniędzy bez pokrycia. Smog i śmieci, wszelkie odpady toksyczne mogą uniemożliwić uprawę zdrowych roślin i „dzień sądu ostatecznego” osiągniemy szybciej, niż się to wydaje i to bez ingerencji sił nadprzyrodzonych.

Jeżeli brać projekt Svalbard Global Seed Vault za jeden z rozmaitych przejawów troski o przyszłość, który pokazuje realność zagrożenia swobodnego i zdrowego życia ludzi, to warto uważnie przeczytać książkę Fowlera i dobrze zapamiętać fotografie Mari Tefre!

Książka ma 161 stron, format 28 x 23, a tekst i fotografie są sobie równe, co do poziomu i wartości!

Wszystkie reprodukcje fragmentów fotografii pochodzą z opisywanej książki, za co bardzo przepraszam, ale wydawnictwo to uznałem za warte ryzyka i odstępstwa od moich zasad blogowania.