Ogród biodynamiczny z wprowadzeniem tłumacza prof. Eberharda Makosza
Od czasu do czasu, przywołam tu ważne dla mnie książki z biblioteki mojego ojca, który uprawiał przez wiele lat około hektarowy ogród (pod koniec życia było to połowę z tej powierzchni) w sposób, który dzisiaj z powodzeniem można byłoby nazwać permakulturą. W Biotopie Lechnica w nadchodzącym roku, mamy nadzieję udostępnić bibliotekę Zbigniewa Styczyńskiego, ale zanim to nastąpi, a może i po tym, będę pokazywał, że wszystko mamy na wyciągnięcie ręki, a prawdziwa ogrodnicza rewolucja nie zaczęła się wczoraj…
Ogród biodynamiczny i sama praktyka biodynamicznej uprawy roślin jest dzisiaj wpisana w szerszy nurt permakultury, ale istnieją zasłużone ośrodki i środowiska, które trzymają się tego nurtu i tego właśnie określenia. To co wyczyniają mistrzowie biodynamicznego rolnictwa jest pewnego rodzaju roślinną alchemią. Przypominana tu książka pewnie gdzieś leży w antykwariacie, czeka na Was, a ja polecam ją bardzo!
Polskie wydanie Ogrodu biodynamicznego ma też pewien bonus, który warto pokazać, bo ilustruje przedziwny styl realizowany z wielkim powodzeniem w Polsce. Polega on na tym, że kompetentni ludzie zawsze przegrywają z tanimi chwytami zaściankowych polityków i w konsekwencji mamy u władzy najczęściej żałosnych błaznów napędzanych pazernością i tzw. chłopskim sprytem. Mądrzy ludzie pozostają w cieniu. Populacja, która wybiera na swych przywódców krótkowzrocznych łajdaków, spychając w niebyt lub na margines wartościową część, nie może mieć się dobrze, a na dodatek staje się niebezpieczna dla innych.
Książkę przetłumaczył i opatrzył wprowadzeniem – Od tłumacza (s.9-10) prof. Eberhard Makosz (1932 – 2018), bardzo interesujący uczony zajmujący się rolnictwem i ogrodnictwem, wykładowca AR w Lublinie, pracownik (w latach 1956 – 1983) Sadowniczego Zakładu Doświadczalnego w Brzeznej k. Nowego Sącza (ta jednostka badawcza istnieje i kupuję w niej sadzonki wielu odmian roślin w odmianach górskich, od truskawek, malin i róż karpackich po aktynidię) i propagator ekologicznego rolnictwa. We wprowadzeniu, profesor Makosz napisał w 1987 roku:
Przeszło 60 lat temu zwrócono uwagę na konieczność ograniczania używania nawozów mineralnych i pestycydów w rolnictwie. Już wówczas zauważono, że nadmierne ich stosowanie wpływa ujemnie na środowisko naturalne i zdrowie człowieka. Ten ujemny wpływ uwidaczniał się przede wszystkim w spadku żyzności gleby, zmniejszeniu się liczby mikroorganizmów glebowych, pożytecznych owadów oraz zanieczyszczeń wód. Wskutek nadmiernego stosowania nawozów mineralnych i środków ochrony roślin, owoce i warzywa bardzo często zawierały substancje szkodliwe dla zdrowia konsumentów.
W tym urywku znajduje się pewnie część odpowiedzi skąd w Polsce taka popularność zatrutych umysłów i chorych polityków?
Bruce Charles „Bill” Mollison, zmarły w 2016 roku, twórca terminu permakultura, który nie oznacza wcale permanentnej kultury, jak to widuje się teraz u rozmaitych znawców modnych trendów, a raczej nie przeszkadzanie naturalnym lub zainicjowanym kulturom roślinnym w ich własnej dynamice życiowej i w zgodzie, do trzech podstaw permakultury: troski o Ziemię, troski o ludzi i świadomego ograniczenia ludzkich potrzeb (zamienione później na – dzielenie się nadmiarem, sformułowanie bardziej łagodne i lepiej „przyswajalne” dla czujnych krytyków z nurtu „czyńcie sobie Ziemię poddaną”), powiedział:
Trzeba dać sobie spokój z jakimkolwiek rolnictwem, a zwłaszcza postawić krzyżyk na współczesnych naukach rolniczych – są naprawdę gorsze od uprawiania czarów. Nic tak nie zrujnowało Ziemi, jak rolnictwo wykładane na uczelniach w latach 1930 – 1980.
Czytając Ogród biodynamiczny i wstęp prof. Eberharda Makosza, można się przekonać, że permakultura ma znakomite podglebie i nie jest ulotną modą, ale ma też wielki ładunek (r)ewolucyjny, jest dawno wytyczoną drogą, którą, o ile zechcemy możemy iść w dobrym kierunku.
Na koniec fotografia naturalnego ogrodu w pniu wierzby. Próby jego opisu klasyfikują go jako „ogródki wierzbowe”, ale badaczom siedlisk ze świata nauki, jakoś brakuje energii, aby uznać stare drzewa za osobne, cenne i chronione siedliska przyrodnicze. Brak energii to pewnie wina długotrwałej diety opartej o produkty naszpikowane chemią, albo pozbawione kontaktu z glebą i słońcem, a najczęściej i jedno i drugie. Ten nieszczęsny krąg musimy przerwać w każdy możliwy sposób.
Cytat z wypowiedzi „Billa” Molisona pochodzi z tłumaczenia rozmowy/wywiadu z Nim jaki opublikowaliśmy w naszym herbalistycznym zinie The Diggers’ Morning (nr 2/2016, lato)