prymaczenko

Wiele razy pisałem, że mój pogląd na zakres etnobotaniki wychodzi daleko poza botanikę okraszoną informacjami o sposobie użytkowania wybranych gatunków roślin. Zbyt wiele subtelnych związków łączy nas ze światem roślin, aby nasze dociekania i praktyka miały kończyć się w garnku lub stolarni. Rozumiem ostrożność naukowców wobec obszarów, w których ich metody badawcze nie są wystarczające, ale nie mogę się zgodzić z wartościowaniem i pozycjonowaniem poza naukowych metod pracy jako naiwnych i mało przydatnych. Ludzie mają wiele możliwości przeżywania świata, praktykowania swojej duchowości i zdobywania wiedzy im potrzebnej. Wszelkie próby zagarniania czegoś na wyłączność są absurdalne i szkodliwe. Do fascynujących metod praktykowania (a więc i próby zrozumienia) naszych relacji z roślinami należy intuicyjna, pozaakademicka sztuka nazywana często naiwną, ludową lub czasem pierwotną. Podstawowym błędem, z jakim spotykam się przy omawianiu/ocenianiu tego rodzaju sztuki jest przeświadczenie, że to co pokazuje (a myślę tu o sztuce malarstwa, rysunku i innych technik plastycznych) jest swobodnym i pozbawionym uzasadnienia w tzw. realności kreowaniem fantastycznych wizji. Owszem, czasem tak jest, ale zazwyczaj jednak pokazywane są bardzo konkretne rośliny, określone zwierzęta i niezwykle prawdziwe przeżycia lub sytuacje wiązane z oświetleniem, zjawiskami atmosferycznymi lub psychicznymi. Te obrazy są zazwyczaj doskonałym, bardzo wiernym odtworzeniem konkretnych sytuacji i to takich, w których nauka była bezradna i dotyka ich po latach czekania na techniczne możliwości wykonywania np. fotografiib termicznych, w podczerwieni, zbudowania noktowizorów itp. pomocy dla ściśle naukowego, a więc z wyboru okrojonego postrzegania. Studiowanie sztuki „naiwnej”, „prymitywnej” z należytą uwagą i wiedzą o roślinach, zwierzętach, ludziach i naszej Planecie pozwala wzbogacić naszą wiedzę i obudzić intuicję.

Bardzo interesującym „zbiegiem okoliczności” (symbiotyczność…), dzięki facebookowym kontaktom i w pewnym sensie dzięki Biotopowi Lechnicy ukazały się nam prace niezwykłej osoby – ukraińskiej artystki, Mariji Prymaczenko. Jestem przekonany, że z zainteresowaniem je będziecie studiować i że zachwycą Was tak, jak nas – od pierwszego wejrzenia.

Więcej znakomitych prac można obejrzeć tutaj: http://ukrmystetstvo.blogspot.com/2012/07/blog-post_9.html

Na You Tube jest także dostępny film o niezwykłej twórczości i niezwykłej postaci Mariji Prymaczenko:

[youtube https://www.youtube.com/watch?v=nJ0WjDgeT-k&w=420&h=315]

Może pozwolą inaczej widzieć, coś zrozumieć lepiej, nakłonić do poszukiwań… Czyż nie o to samo chodzi w kolejnych krokach metody naukowej? Zapraszam więc do etnobotaniki wizyjnej, artystycznej…. Wszystko dzięki pani Weronice Gogoli, która zgodziła się nawet napisać dla etnobotanicznie.pl kilka słów wprowadzenia! Niniejszym pięknie dziękujemy Weronice Gogoli, której tekst prezentujemy poniżej:

„Wszystko się zaczęło tak…Pasłam gęsi koło chaty, nad rzeczką, na kwitnącej łące. Malowałam na piasku wszystkie te kwiaty, które znałam. A potem zauważyłam niebieściutką glinkę. Nabrałam ją w chustę i pomalowałam naszą chatę”
Tak mówiła o początkach swojej kariery Maria Prymaczenko, jedna z najpopularniejszych i najwybitniejszych artystek ukraińskich, zaliczana do nurtu tzw. „sztuki naiwnej”.
Prymaczenko urodziła się we wsi Bolotnia na Polesiu na początku XX wieku ( różne źródła podają różne daty: 1907, 1908, a nawet 1909 podobnie zresztą jak w kwestii jej nazwiska, które znane jest również w wariancie: Pryjmaczenko, Primaczenko) w rodzinie z zacięciem artystycznym. Jej babcia specjalizowała się w kolorowaniu pisanek, jej ojciec był doskonałym cieślą, matka natomiast zajmowała się w wyszywaniem.
Całe to otoczenie, podglądanie ojca przy pracy, wyczulenie na ornamentykę wyszywanek, kilimów, które widziała w pracach matki, nie pozostawały bez wpływu na jej sztukę.
W bogatej ornamentyce prac Prymaczenko, bliskiej ukraińskim wyszywankom, pojawiają się jednak dziwne i nierzeczywiste stwory.
Niektórzy przypisują ich obecność doświadczeniu cierpienia i choroby. Prymaczenko chorowała na polio. Dziecięce porażenie mózgowe niewątpliwie wpłynęło na jej psychikę i rzutowało na całe życie, zaważyło też na jej sprawności fizycznej. Nazywano ją za plecami „Marią Krzywulą”. Ponoć ze względu na tę sparaliżowaną nogę nosiła zawsze długie spódnice. Nauczona przykładem matki, która wyszywała przepiękne koszule, komponowała na nich swoje własne wzory. Chodziła tylko we własnoręcznie uszytych ubraniach.
Skończyła cztery klasy, teoretycznie nie mając szans na zaistnienie wśród szerszego kręgu odbiorców. Być może nigdy nie dowiedziano by się o niej, gdyby nie kijowska artystka, Tatiana Flera, która „odkryła” Prymaczenko w 1935 roku. Zaowocowało to udziałem Marii w warsztatach prowadzonych przy kijowskim muzeum. W Kijowie poznała tez swojego męża, z którym miała tylko jednego syna. Mąż zginął na wojnie, zostawiając Marię samą z dzieckiem. Wszystkie te przeciwności losu: odpowiedzialność za dom, choroba, wykluczenie odcisnęły piętno na jej twórczości, której tematem jest nieustająca walka dobra ze złem.
Prymaczenko malowała plakatówkami, niekiedy temperą. Powtarzające się motywy roślinne są widoczną inspiracją twórczością ludową. Symetria, powtórzenie motywów nie są tylko i wyłącznie kwestią zamierzonej dekoracyjności, ale mogą być wynikiem pewnego rodzaju „fiksacji”. Permanentne powtarzanie jednego motywu mogło być dla niej rodzajem przetwarzania swojego cierpienia. Co poniektórzy dopatrują się również inspiracji ikoną ruską, w której tak ważna była stałość i niezmienność.
Jej pracami inspirował się też współczesny ukraiński artysta, Iwan Semesiuk, twórca zupełnie innego nurtu, nazywanego „żlob- artem”.
Najpiękniejsze u Prymaczenko jest wszystko to, co od świata realnego odbiega. Wszelkiego rodzaju stwory, przedziwne zwierzęta, potwory. Z jednej strony można dopatrywać się w ich obecności ukraińskiego folkloru, ale byłoby to zbytnim uproszczeniem.
Prymacznko stworzyła swój własny, niepowtarzalny styl.
Świat jej fantazji jest światem wciągającym, jak trochę niebezpieczna i niepokojąca bajka. Sama Prymaczenko zresztą była również ilustratorką książek dla dzieci.
Artystka stała się sławna nie tylko na obszarze radzieckim, ale i poza jego granicami. Miała wystawy w Pradze, Paryżu, Sofii, Montrealu, Warszawie.
W 1986 r. stworzyła niesamowitą, „czarnobylską serię” .
Zmarła 18 sierpnia 1997 roku w tej samej wsi, w której się narodziła. Była laureatką Państwowej Nagrody im. Tarasa Szewczenki, zasłużoną dla sztuki USRS. Rok 2009 UNESCO wyznaczyło rokiem Prymaczenko. Na jej cześć nazwano również maleńką planetę: 14624 Примаченко.”
Weronika Gogola