Na tropie ephedry cz.1
Bardzo trudno wrócić do regularnego pisania, po dwóch miesiącach zajmowania się permakulturą górską w Biotopie Lechnica. Próbowałem sobie odpowiedzieć na pytanie: dlaczego to takie trudne, skoro fantastycznych spotkań z roślinami, obserwacji i sukcesów w uprawie wielu roślin było przez ten czas tak wiele?! Po zastanowieniu, widzę dwa główne powody. Pierwszy z nich to czas, rozumiany jako tajemniczy wymiar życia i podstawa prawdziwej pracy z roślinami. Codzienność naturalnego ogrodu i rytm jaki się pojawia po kilku dniach „odwyku” od miasta, jest tak zasadniczo różna od życia w silnym strumieniu wypełnionym ludźmi i ich sprawami, emocjami i niekończącymi się nigdy oczekiwaniami i ocenami, że zanika potrzeba szybkiego i regularnego dzielenia się obrazkami/migawkami z życia/pracy. To naprowadziło mnie na trop istotnych powodów tak intensywnego blogowania w zimowym, miejskim czasie. Pisanie jest w tych okresach najwyraźniej namiastką bliskich kontaktów z Naturą, silnego związku z roślinami i organicznym krajobrazem, pewnie też chwilą ciszy w zgiełku tworzonym przez rozedrganych ludzi bez chwili przerwy. To silne, bardzo osobiste doświadczenie czasu wzbogacone niezwykle przez doświadczenia artysty Tehching’a Hsieh, który w swoich performensach dotyka samego sedna czasu (podziękowania dla Marta Shefter Gallery w Krakowie, za przypomnienie tego artysty i umożliwienie wysłuchania Jego autorskiego omówienia dokumentacji z okresu Thirteen Year Plan pod koniec maja 2016 r.) jest najważniejszym doświadczeniem wiosny/lata tego roku.
Wiele pilnych robót remontowych i pracy z uprawami pomidorów, cukini, dyń, groszku, fasoli i kilku ziół leczniczych, a także zestawem interesujących roślin w rodzaju ephedra i innych, równie mitycznych, a pochodzących z daleka (chociaż jak się okazało nie aż tak z daleka…) wcale nie skłaniały do wypadów dłuższych niż kilka godzin i dalszych niż zagubione w lasach wioski Zamagurza…
Pomogły ustalenia dotyczące naszej muzycznej ścieżki i koncertu w At Home Gallery w Szamorinie, niewielkiej miejscowość oddalonej od Bratysławy zaledwie kilkanaście kilometrów. Rzut oka na mapy i listę miejsc „do odwiedzenia – koniecznie!” podyktował nam wcześniejszy wyjazd w kierunku Szamorina.Celem głównym tego kilkudniowego wypadu było odnalezienie jedynego na Slowacji i najdalej na północ wysuniętego obszaru występowania mitycznej rośliny o nazwie efedra (Ephedra sp.) lub w polskiej wersji – przęśl. Zawartość efedryny i innych czynnych substancji oraz specjalne traktowanie w Azji (w Chinach jest lekarstwem od 5 tys. lat…, w Indiach jest jedną z roślin jakie wskazuje się jako składnik Somy czyli tzw. napoju bogów…) powoduje, że bliskie i naturalne jej występowanie działa na wyobraźnię i snucie planów małej ekspedycji… 🙂
Pominę pierwszy etap, czyli przejazd przez rewelacyjną Murańską Planinę (rośnie tam endemit tych gór – wawrzynek murański), bo wrócimy tam szybko i opis pewnie znajdzie się na blogu, a tu pokaże tylko intrygującego wspomnianego wawrzynka – po słowacku: lykovca muranskeho! Fotografie otrzymałem od ich autora Jaroslava Kostal, przy okazji zbierania materiału do pewnej publikacji – wielkie dzięki raz jeszcze!!!
Właściwą relację muszę zacząć od dłuższego przystanku w pobliżu interesującego obszaru zwanego Kowaczowskimi Kopcami (Kovacovske Kopce). Jest to szereg wzgórz o wys. 388 m n.p.m. (poziom Dunaju w rejonie ujścia ujścia Ipeli to 107 m n.p.m.), które opadają stromymi ścianami skalnymi w kierunku Dunaju. Część tego obszaru o powierzchni szacowanej na ok. 20 km 2 objęta jest ochroną rezerwatową jako unikalny „lasostep” o charakterze pannońskim. Moja fascynacja tym obszarem najbardziej południowej przyrody Słowacji jest bardzo stara i liczy sobie około 40 lat! Kowaczowskie Kopce oglądaliśmy z bliska i z daleka wiele razy, ale tego lata postanowiłem poświęcić im osobny dzień mocnej penetracji terenowej. Zestaw gatunków jaki znałem z wielu publikacji i z pobieżnej autopsji wprawia mnie zawsze w dobry nastrój, poczynając od jesiona mannowego (z którym w 2015 roku mieliśmy wiele do czynienia na Sycylii), a na gojniku i migdałowcu karłowatym kończąc. 🙂
Rzeczywistość rezerwatu okazała się jeszcze barwniejsza, ale zacznę relację od miejsca gdzie tradycyjnie już się zatrzymujemy na noclegi i wieczorne badanie etnobotaniki miejskiej, a w tym, wcale nie „dzikiej” kuchni. To miejsce to Estergom (Ostrzyhom), dawna stolica Węgier i miejsce urodzenia księżniczki Kingi, dzisiaj znanej jako św. Kinga, założycielka i budowniczka klasztoru kobiecego w Starym Sączu i legendarnego zamku w Pieninach. Wspomnienie o Kindze ma swoje etnobotaniczne uzasadnienie, ale o tym później (a pisałem już o tym przy okazji omawiania fenomenu „tybetańskiej” jagody goji), bo teraz warto wspomnieć, że w naszej ekspedycji brał udział, poza A. i mną, także Marcin „Jabersmok”, znakomity fotografik. W pierwszym odcinku pokaże Jego fotografie, w następnych pewnie ujawnię także i swoje. 🙂 Ostrzyhom leży oczywiście po węgierskiej stronie Dunaju, a Kovaczowskie Kopce po stronie słowackiej, ale cały ten obszar jest silnie związany ze sobą pod każdym względem i ma to swoje odbicie także w zestawie roślin jaki napotkamy w tym rejonie.
„Goji” czyli kolcowój… i proszę bardzo aby botanicznic mądrale nie poprawiali mnie i nie pisali, że w Chinach rośnie inny gatunek o niezwykłych właściwościach… wiem, wiem, a w Australii ludzie chodzą głową w dół…
Wszędzie rośnie sporo przestępu białego – wiem, nic w tym ciekawego… do momentu gdy się nie zobaczy na własne oczy części podziemnej tej bardzo interesującej i legendarnej rośliny. Wielu nabierało się kiedyś na „mandragorę” z przestępu…
A tu dębowy las ( Quercus cerris, Q. pubescens, Q. petroea) na Kowaczoskich Kopcach z bardzo interesującymi domieszkami drzew i krzewów: Fraxinus ornus, Acer tataricum, Sorbus torminalis, Prunus mahaleb, Eonymus verrucosa, Cornus mas… A w dnie lasu… wiele interesujących roślin i grzybów, a pośrod nich lakownica!!!
Oczywiście, po dość mocnym podejściu przez ten ciemny i wilgotny las (a przypominam, że szukaliśmy „lasostepu pannońskiego”) wyszliśmy wreszcie na silnie nasłonecznione i otwarte skaliste zbocza…. ale o tym w następnym wpisie! 🙂
Wszystkie fotografie – poza zaznaczonymi zdjęciami wawrzynka murańskiego – są wykonane przez Marcina Sarotę, dzięki!