Zimową porą jest nieco więcej czasu na przemyślenia i zaplanowanie działań. Warto w takim czasie poszperać za tzw. materiałami źródłowymi, czyli dowiedzieć się bezpośrednio od autorów o tym, co naprawdę mieli na myśli i jak naprawdę zrobili to czy tamto. To ważne aby sprawdzać źródła, bo żyjemy w gęstej zupie medialnych śmieci, odpadów lub fabrykowanych niby-informacji, testowania nowych mód, które pojawią się (lub nie) za jakiś czas. Fotografie i filmy pokazywane w internecie, a przedstawiające gęste od woreczków plastikowych, butelek i odpadków całe obszary oceanów, bardzo plastycznie i przekonywująco pokazują jak wygląda chlew medialny w jakim żyjemy. Do sprzedawania już nie wystarczą jedynie tanie i krótkotrwałe produkty, ale jeszcze dokładna wiedza o potencjalnych klientach, o rodzących się modach i upodobaniach, a także wiedza o zachowaniu się społeczności ludzi jako gatunku. Nikt się już nie kryje z zakusami na modelowanie postaw i podkręcanie nieprawdziwych potrzeb. Każde drgnienie społeczne jest przejmowane i obrabiane do sprzedaży lub manipulacji. Oczywiście, nie jest to sytuacja jakoś specjalnie nowa, nie opisana, zaskakująca czy trzymana w tajemnicy. Niektórzy mówią, że kupujemy to jak gęsi kluski tuczone przed świętami (oczywiście, to nie są święta dla gęsi)…
Jest jednak bardzo pocieszający mechanizm obronny! Wszystko, co opisałem działa bardzo dobrze i na dużych liczbach się sprawdza, ale prawdziwą zaporą jest konieczność wykonania czegoś naprawdę (w sensie zaangażowania intelektu, ale i czasu, środków, cierpliwości, zdolności manualnych, itd.) czyli wysiłku, rozumianego nie tylko jako napinanie mięśni. Jeżeli zaczniemy robić coś realnie, to zaraz w bonusie dostaniemy sporo wolnej przestrzeni wokół nas, Robiąc coś w realu mamy mniej na namiastkowe życie na fejsie, a setki naszych sieciowych przyjaciół z pewnością nie pospieszy nam z pomocą, co więcej, wielu się wykruszy wyczuwając słusznie, że sprawy mogą ich zmusić do wysiłku. Wysiłek nie jest modny (i nie będzie, chyba, że w popkulturowej wersji – wysiłeczek). Nawet życzliwi doradcy się wykruszają z czasem, bo jest tyle innych fantastycznych tematów, a nie jeden i ten sam całymi miesiącami, ba! latami.
W ramach stawiania tam mentalnej konfekcji unoszącej się grubą warstwą w sieci (nazywanej dawno temu: sieć społecznościowa, a obecnie spełniającej odwrotne cele) wypuszczę w świat (w ten zimowy i ciemny czas) kilka namiarów na źródła, może ktoś z Was zada sobie trud aby tam sięgnąć. Na początek kilka hitów ostatnich lat: guerrilla gardening, ogrody społecznościowe, farmy miejskie, parki miejskie o funkcjach społecznościowych.
Wszystko to postaram się przekazać podczas ostatniego spotkania w 2018 roku w Księgarni i Kawiarni Podróżniczej Bonobo w Krakowie, gdzie od kilku już lat wałkujemy tematy z zakresu: etnobotaniki, permakultury, partyzantki ogrodniczej, ogrodnictwa miejskiego i praktyk duchowych z udziałem roślin.

  1. Partyzantka ogrodnicza czyli guerrilla gardening. U podstaw wersji europejskiej jest bestsellerowa książka Richarda Reynoldsa pt. On Guerrilla Gardening. A handbook for gardening without boundaries z 2008 roku. Książka rozpaliła wiele umysłów, ale nigdy nie została przetłumaczona na język polski, w odróżnieniu od opowieści niemieckiego gajowego o tym co robi mama-drzewo, tata-drzewo i ich potomstwo w lesie połączonym ich głuchym telefonem. Książka jest bardzo ciekawa, bo Autor się naprawdę wysilił i zarówno tło (guerrilla to historyczna metoda walki słabszych z silniejszymi, tak skuteczna, że obecnie silniejsi stosują ją z powodzeniem do walki ze słabszymi, a mniej ich to kosztuje i są trudni do namierzenia…) jak i praktyki opisał znakomicie jak na mądrego praktyka przystało. Z całej książki w Polsce przyjęły się jedynie oderwane fragmenty, strawne dla mediów, a pośród nich tzw. bomby nasienne. W podrozdziale pt. Seed Bombs (s.140-143, z fotografiami) opisuje co i jak. Nasienne bomby w kontekście miejskiej walki partyzanckiej (chociaż ogrodniczej) zrobiły karierę. Wiele razy opowiadałem o tych bombach, mimo, że wyobrażenia o ich wytwarzaniu i zastosowaniu oraz skutkach bombardowania, była dość mizerne. Tak więc zamieszczam linki do podstawowych filmów o tzw. seed ball’s czyli kulach (nie bombach!) nasiennych, które wprowadził do swojego specyficznego (i fascynującego!) stylu ogrodnictwa Masanobu Fukuoma. Byłoby bardzo kształcące, aby poczytać nieco na temat tego pana, bo to co zostawił po sobie jest realną ścieżką w nurcie leczenia nas samych i środowisk w jakich żyjemy w zdrowiu i spokoju. Jest to postać słabo u nas znana i raczej niezbyt medialna w obecnych standardach. Pamiętajcie, że to nas skutecznie chroni przed zalewem konfekcji, a nawet przerywa błędne koło; konfekcja – konsumpcja – defekacja – konfekcja przykrojona do standardów defekacji – konsumpcja – defekacja…. Film pierwszy ma ponad 18 minut : Masanobu Fukuoka makes seed balls,  więc … wysiłek jest konieczny, drugi jest na miarę wysiłeczku https://www.youtube.com/watch?v=ibqOeKogiLU bo ma tylko 5 minut, ale doskonale pokazuje jak robi się (i po co!) nasienne kule gliniane!
  2. W następnym odcinku „źródeł” farmy miejskie w Londynie i ogrody społecznościowe.