Drzewa na jesień
Ten wpis potraktujcie jako dalszy ciąg relacji z Londynu plus bieżącą notatkę z krótkiego wypadu do Berlina. Wielkie miasta, te naprawdę wielkie (a takich w Polsce nie ma) są bardzo interesującym polem obserwacji etnobotanicznych! Wiele nacji na stosunkowo małym obszarze, wiele religii, rytuałów, kuchni i sposobów na poprawienie zdrowia, witalności i odporności na stres, wiele muzyki granej na tradycyjnych instrumentach i nawyków estetycznych, powoduje, że spacer ulicami takich wielkich miast staje się znakomitym treningiem etnobotanicznym i skarbnicą inspiracji, a nawet odkryć. Naukowcy wiedzą dobrze, że wiele odkryć z dziedziny botaniki i zoologii (ale też w całkiem innych obszarach badań) dokonano w … zbiorach muzealnych! Duże miasta są jak wielkie, żywe zbiory wszystkiego co ludzie (lub z ludźmi) dotarło na ulice, targi, ogrody i do domów. Wielkie skupiska ludzkie w warunkach względnego spokoju i dobrobytu, zaczynają żyć osobnym życiem gęstych populacji i obo złych tego skutków, można zobaczyć i bardzo interesujące. Wieś, a z pewnością romantyczne (i zdecydowanie nie-ekologiczne) koncepcje życia w domkach rozsianych po lasach i polach… nie jest naszą przyszłością także dlatego, że nie rodzi się tam nic ciekawego na szerszym, społecznym planie. Jeżeli się coś tli, to robią to raczej przybyli z miast i żyjący w dwóch lub trzech innych „światach” kulturowych i środowiskowych. Londyn wydaje się być niezwykle ciekawym etnobotanicznym tyglem gdyż łączy wpływy wielu kultur (co wynika z historii UK), w tym z silną własną kulturą silnie związaną z roślinami (bardzo powierzchownie funkcjonuje u nas jako „celtycka”) oraz silnymi ośrodkami naukowymi, KEW… tyglem nowych ruchów społecznych i bardzo twardą rzeczywistością ekonomiczną, która wymusza jakość pracy i nagradza innowatorów (całkiem inaczej niż w Polsce), ej boy! Aż wstyd pisać takie oczywistości… Kilka dni temu odwiedziliśmy na niespełna dwa dni Berlin (wracając do Krakowa z okolic Szczecina, a konkretnie z Kołbacza, gdzie otwierałem swoją wystawę etnobotanicznych fotografii) i kilka obserwacji londyńskich zostało powtórzonych w tym mieście. Aby nie pisać zbyt dużo, bo BiotopLechnica pochłania nam wiele czasu i energii zaproponuję kilka ważnych drzew, które są obecne za sprawą swoich właściwości w – dalekich od miejsc ich rodzimego występowania – Londynie i Berlinie. Na jesień te drzewa są doskonałe…
W Londynie i w Berlinie jest już obecne i dostępne w pop-etnobotanicznym obiegu drewno z drzewa Burserea graveolens czyli Palo Santo lub palosanto („święte drzewo”). Kawałki tego drewna są eksponowane jako pewnego rodzaju „nowość” obok tradycyjnych kadziedeł z Indii czy bliskowschodnich żywic i gum. Zapach żarzącego się Palosanto jest bardzo przyjemny i nie tak mocno absorbujący jak niektórych, chemicznie wzmacnianych tzw. trociczek z Azji. Drzewo pochodzi z Ameryki Środkowej (Meksyk!) i Południowej (Peru, Wenezuela…) i jest znane jako tradycyjne źródło kadzideł w kulturze miejscowej. Palosanto jest krewniakiem drzewa o nazwie mowiącej wszystko: balsamowiec mirra ! Z drewna Palosanto robi się też drobne przedmioty, np. naczynia do ceremonialnego picia Yerba mate, ale dym ze świętych drzazg odstraszał także komary… Na rynku specyfików roślinnych uchodzi za wspomagający w modnych (bo drogich i „nowych”) rytuałach ayahuasca co nie jest zbyt jasne, chyba, że mamy szerszy ogląd na wprowadzanie na ezoteryczny rynek masowy 🙂 całego pakietu łączącego w zgrabny sposób kulturę Majów z kulturami mieszkańców lasów deszczowych… Dowodem na to jest pojawianie się „rytualnej” muzyki „majańskiej”, Palosanto i specyfików w rodzaju: Mayan Temple Incense (i podobnych) na bazie m.innymi tzw. copalu. Drzewo dające copal (nazwa z języka Nahuatl – copalli) to Hymenaea courbarii (daje tzw. copal brazylijski) i Hymenaea verrucosa (daje tzw. copal zanzibarski, jest drzewem copalowym dla Afryki), ale prawdziwym rarytasem jest tzw. niebieski bursztyn (kopalnie w Gwatemalii!) czyli produkt wymarłego (!) krewniaka poprzednich drzew: Hymenaea protera.
Produktów rynkowych o nazwie copal jest więcej i są rozmaitego pochodzenia, ale za klasyczne można uznać te trzy wymienione wcześniej. Interesujące jest, że drzewo copal jest na liście 15 ważnych dla kultury Majów roślin (obok: agawy, bielunia, chac te, ceiba, balcha, kakaowca, drzewa kampeszowego, drzewa koralowego, fasoli, kukurydzy, lilii wodnych, maguey, peyotlu i tytoniu, a palosanto nie. Tak więc copal, Palosanto, muzyczne rytuały Majów i ayahuasca w jednym pakiecie to strategie handlowe sprawdzone w pakietach pn. „mistyczny Tybet”, „mistyczne Indie”, „mistyczna Persja” itp…. ludzie się zmieniają i rynek musi się zmieniać. Nie jest to oczywiście zjawisko jedynie rynkowe, ale w tym cała sprawa… bo powodzenie coca-coli także nie było zbudowane jedynie na ekonomii. Poddaję to pod rozwagę tym wszystkim, którzy w Polsce dalej nie rozumieją, że markę nie buduje się na najtańszych produktach, produktach oczywistych (jak np. piwo) czy produktach męczących nas reklamą nadawaną co trzy minuty w radiu i tivi.
Dla etnobotanicznej dokładności dodam tylko, że nazwę drzewa copal – Hymenaea … nadał niezrównany Karol Linneusz na pamiątkę greckiego boga ceremonii zaślubin Hymenaiosa…
W Londynie natrafić można łatwo na patyczki do czyszczenia zębów i jamy ustnej – miswak. To doskonałe „urządzenie” powinno być reklamowane jako szczoteczka do zębów typu slow, a jest nią korzeń lub gałązka drzewa arakowego (Salvadora persica). W tradycyjnym wydaniu, patyczek wkładamy do wody różanej i gryziemy, masujemy, dłubiemy do woli… Smak miswak przypomina nieco chrzan i dlatego woda różana jest miłym dodatkiem. Koran zalecał używanie tego typu urządzenia do higieny jamy ustnej i zębów, a składniki i rezultaty stosowania potwierdzają w całej pełni mądrość tej wskazówki. Ja sam wypróbowałem miswak podczas trekkingu w tundrze i jest to znacznie wygodniejszy środek higieny niż pasta, szczoteczka, kubeczek, woda… przy zimnym i silnym wietrze! 🙂 Dobrej jakości patyczki ma firma Ecotooth i można je już i w Polsce dostać bez wielkich problemów.
W Berlinie, do tych interesujących drzew, dorzuciliśmy susz z liści drzewa o nazwie moringa / flaszowiec / drzewo chrzanowe (Moringa oleifera), które w Afryce zaczyna być ważnym źródłem zdrowej żywności ( w sensie: lekarstwa i składników odżywczych, a nie marki „zdrowa żywność”). Takie drzewo to skarb: liście i kwiaty mają wiele zastosowań w kuchni i lecznictwie, guma, olej, antybiotyki w korzeniach, a na dodatek jeszcze proszek z nasion świetnie oczyszcza (mechanicznie) wodę pitną! Całe drzewo ma do tego interesujący pokrój (szczególnie stare okazy) i pochodzi z Himalajów indyjskich. O tym, że znane jest dawno świadczy przekonanie podkreślane w tradycyjnym systemie Ajurveda, że leczy setki chorób. W Afryce korzysta się raczej z liści jako źródła protein i zdrowych składników czynnych, a w Azji (Indie) głównie z oleju i jako przyprawa o smaku chrzanu. Susz z liści sprowadzany jest z krajów Bliskiego Wschodu i można go szukać na targach oferujących produkty roślinne do kuchni. Kto chce coś znaczyć w nurcie handlu specyfikami roślinnymi ten powinien zainteresować się drzewem moringa! 🙂
W sklepach zaopatrujących Turków mieszkających w Berlinie można kupić sproszkowane owoce sumaka odurzającego / octowca (Rhus typhina). Proszek zmieszany jest z solą i wygląda na porcję mielonej czerwonej papryki. Nazwa handlowa to Sumak. Przyprawa ta jest składnikiem mieszanki zatar i występuje w kuchniach: irańskiej, libańskiej, syryjskiej, tureckiej i… sycylijskiej! Niektórzy dodają proszku z owoców sumaka do jogurtu, często do stylowego humusu, a bardzo ciekawe jest zastosowanie sumaka w przygotowywaniu marynat. W swej ojczyźnie czyli w Ameryce Północnej znany był z tradycyjnego napoju o nazwie „indiańska lemoniada”. Sumak octowiec jest drzewem o wielkich liściach, które przebarwiają się jesienią pięknie na wszystkie odcienie czerwieni, rośnie doskonale w naszym klimacie, ale ma złą sławę ze względu na możliwe działanie alergiczne. Na tę złą sławę nakładają się właściwości sumaka jadowitego (Rhus toxicodendron)…ale to już inna historia.
Z wielką przyjemnością dziękuję Asi Milewskiej (Londyn) i Ani Krenz (Berlin) za wsparcie moich badań… 🙂
Na fotografiach górnych: palisanto, patyczki do czyszczenia zębów, na dolnej ilustracji: opakowania sumaka i moringi.
luczaj
Marku! Sumak z zaatar to nie sumak odurzający, bowiem Rhus typhina rośnie w Ameryce Pn, ale sumak garbarski Rhus coriaria. Zaatar to mieszanka przypraw z udziałem tego sumaka.