Droga Roślin prowadzi rozmaitymi szlakami i tym razem doprowadziła mnie do kilku książek jakie ostatnio wydało bardzo interesujące Wydawnictwo Ha!Art z Krakowa. Konkretnie chodzi o trzy ostatnie książki i mimo, że właściwie nie mają nic ze sobą wspólnego, to jednak gdzieś głęboko wyczuwam jakąś nić, a może nawet fragment mycelium?

Chronologicznie, książki te to: Nasze zwierzęta mocy Wojciecha Jóźwiaka (2023), Współczesna natura Dereka Jarmana (2023) i Wyznania otrzeźwiałego ekologa Paula Kongsnortha (2024). Przyznaję, że moja znajomość z Ha!Artem nie rozpoczęła się od 2023 roku, ale była to zawsze znajomość jakby z drugiej ręki. Moja droga (roślin) w tym ścieżka muzyczna była zawsze trochę nie w tych rejonach, na które padał snop jasnego światła kierowany przez dowodzącego Piotra Mareckiego. Snop ten był precyzyjnie ogniskowany poprzez, już nie wychodzący magazyn Ha!art i Wydawnictwo Ha!Art, które powstało (według oficjalnego opisu) w 1999 roku. Najbardziej podoba mi się u Mareckiego to, że łączy swobodnie dość słabe osobowości z prawdziwymi tytanami literatury. Nigdy nie wiemy, czy to żarcik i prowokacja czy prawdziwe uznanie Wydawcy. Z oczywistych względów pomijam takich autorów jak Derek Jarman czy Ismael Reed, a także kilku innych, chociaż w tym drugim przypadku raczej z wyuczonej grzeczności i niechęci do krytykanctwa, bo na krytykę już zbyt późno, wszak ich książki są już na świecie i nobilitacja już się odbyła. Czasem mam tylko kłopot z rozróżnieniem, kto kogo nobilituje i dlaczego?

Głębia gołębia*

Nasze zwierzęta mocy przynależą dla mnie raczej do kategorii żartu i prowokacji Wydawcy. Może dla młodych adeptów kręgów takich czy owakich, to objawienie, bo to język socialmediów pomieszany z napuszonymi stwierdzeniami typu – „ponad wszelką wątpliwość” i ulubionymi przez mało wyrobionych czytelników zastosowaniami wysłużonych konwencji, schematyzmów (archaiczny język i rosyjskie przypowieści rodem z Kongresówki) i antropomorfizacji wszystkiego co żyje. Przyrodnicza wiedza serwowana przez Autora sprawia wrażenie pospiesznie przepisywanej Wikipedii, ale niestety nie tylko, bo ta o tygrysie nazywanym „amba”, to raczej ze Szklarskiego. Tak, też kocham Szklarskiego i Tajemniczą wyprawę Tomka.

Wszystko czym częstuje nas Autor, jawi mi się jak ideologiczne i nieprawdziwe, a tak chętnie oklaskiwane i ciepło przyjmowane, stwierdzenie – „wszyscy pochodzimy od chłopów” a w modyfikacji „światowców” – „wszyscy pochodzimy od Adama i Ewy”.

Po kilku lapsusach typu: „gołąb jako symboliczne zwierzę mocy – a raczej ptak mocy…, albo: „w Polsce mamy kilkadziesiąt gatunków (żab)”, za „nasze” Autor uznał: „lasy tracące liście zimą, z dębem jako głównym składnikiem” oraz wielokrotnego użycia wyrażenia „trickster”, które jakoby pochodzi z „terminologii szamańskiej”, proponuję nowe wydanie zatytułować: Trickster albo zwierzęta i ptaki mocy naszych dębin.

Można byłoby mi zarzucić, że jako wykształcony i doświadczony przyrodnik, czepiam się nie aż tak istotnych informacji (?), bo rzecz przecież o mocy jest, a nie o przyrodzie**, ale gdy już sobie to sam powiedziałem, doszedłem (w mozole czytania) do stwierdzenia, że: /… / Stanisław Ignacy Witkiewicz był jednym z pierwszych Białych, którzy brali pejotl, i co zaskakujące, jego wizje były najmocniejszymi, najbardziej teatralnymi, jakie w ogóle opisano w literaturze! /…/. Jest to bzdurne stwierdzenie, a pozostawiając już na boku język i narodową egzaltację, każe się zastanawiać nad źródłami wiedzy Autora.

Po kilku rozdziałach, musiałem nieco zwolnić czytanie, bo informacje o jeżu (który przypomina Autorowi anioły, a także był przetrwalnikową formą papieża Gregoriusa, która to forma żywiła się skalnym mlekiem) wprowadziły mnie w taki stan, że nie mogłem trafić ręką do wyłącznika nocnej lampki. Kiedy już myślałem, że najgorsze za mną, natrafiłem na intrygujące twierdzenie, że: „żubr jest niewątpliwym Polakiem, polskim mężczyzną (w reklamach nie ma żubrzych krów ani cieląt) i tamto z lekka litewsko-białoruskie pochodzenie mu wcale nie przeszkadza, podkreśla raczej swojskość, no bo w końcu wszyscy, jeśli przodków przepatrzeć, w jakimś stopniu jesteśmy stamtąd,” albo: „lis ma coś z penisa – nie tylko z racji naprężonego ogona, ale i z powodu wchodzenia do nory – „do dziury”. Prawdziwa finezyjna moc trickstera!

Książka ma ponad 380 stron i dlatego zdecydowanie zwalniam się z przytaczania dalszych cytatów, zwłaszcza, że nie dotarłem do samego końca dzieła. Moje ciało astralne i pożytki z praktyk szamańskich, błagały mnie o zaprzestanie lektury. Wprawdzie intrygował mnie ciąg dalszy, ale uległem swej naturze! I oto, nagle odkryłem istotę naszych kulturowych kłopotów z jawnymi złodziejami, kłamcami i bandytami, bo jak przeczytałem: „żubr wstaje (z jęczmienia i chłodu polany) i oświadcza: jestem kim jestem, takim być chcę i skazy żadnej we mnie o to nie ma”! Osiem ostatnich lat męczyliśmy się, jak się okazało z niejednym żubrem.

Zakończę ten przydługi wywód jak na wagę książki, wątkiem tygrysa. Jak usprawiedliwia się Autor: „tygrys nie należy do naszej fauny, za to żyje do dziś w alternatywnym, bliźniaczym świecie po drugiej stronie euroazjatyckiego kontynentu”. Kluczowe wydaje się stwierdzenie, że ci którzy „chcą być skuteczni teraz i własną mocą” obierają za swego wewnętrznego przewodnika właśnie tygrysa. Ten styl pogardza osiąganiem celu w wyniku „dreptania, dłubania i układów”. W pisaniu książek i przekazywaniu wiedzy (jeżeli się ją ma, a nie wymyśla) styl tygrysa najwyraźniej słabo się sprawdza! Trzeba jednak trochę dreptania i dłubania poza układem z Wydawcą i wiarą we własną moc. 

*Użyłem autentycznego tytułu podrozdziału z omawianej książki 

** Tytuł sugeruje jednak, że przyroda jest ważna, nawet jeżeli ma być traktowana symbolicznie 

Koniec części 1! 

Tu następuje stosowna przerwa w nadawaniu, bo jeden dzień to tylko symboliczny odstęp mentalny pomiędzy Głębią gołębia, a Jarmanem i Kingsnorthem. Ciąg dalszy nastąpi!