Wiele razy pisałem o mojej głębokiej niezgodzie na bezmyślne (i rozmyślne) utrwalanie w
języku polskim zbitki określeń – „obcy-inwazyjny” (gatunek rośliny). Nie będę się powtarzał,
bo dwa dość obszerne rozdziały na ten temat są do odnalezienia w moich książkach, ale z
radością opiszę interesujący wypad badawczy w niedalekie okolice Krakowa, który przyniósł
kolejne obserwacje nowych roślin we florze Polski. Rośliny te, a szczególnie juka – główna
bohaterka poszukiwań, dobitnie poświadczają, że pojawiające się nowe gatunki mają często
charakter ratunkowy i mogą odegrać pozytywną rolę w niepewnych czasach chaosu
klimatycznego.

Wszystko zaczęło się od poszukiwań kompletnej i możliwie zróżnicowanej listy gatunków do
świadomego inicjowania trwałych zadrzewień karmiących, które bywają nazywane na
pamiątkę metody Roberta Harta – „forest garden”. Lista ta jest ważną częścią mojej nowej książki, która czeka na wydanie. Trwałe zadrzewienia buduje się sadząc i popierając możliwie urozmaicony skład gatunkowy drzew i krzewów, a także trwałych roślin zajmujących niższe
warstwy, aż po glebę. Ponieważ przynajmniej dwa gatunki juki (yucca) uprawiane w Europie
(juki w Europie pojawiły się już w 1675 roku) mają znaczenie jako rośliny jadalne, także o
dużych walorach zdrowotnych, zwróciłem uwagę na juki, które latami obserwuję w ogrodach (a także przy obiektach sakralnych i zieleni miejskiej) na terenie całej Polski. Rośliny te są najwyraźniej odporne na zmienne warunki klimatyczne, kwitną i często rozmnażają się
wegetatywnie. Poszukiwałem już tylko stanowisk dzikich, gdzie juki dawały by sobie radę bez pomocy ludzi.

Dość szybko znalazłem znakomity trop w postaci naukowego opracowania dr hab. Marcina Wocha, który w 2008 roku odnalazł, a po kolejnych lustracjach terenowych w 2012 roku opublikował artykuł pt. Nowe i rzadkie gatunki synantropijne flory Polski na nieczynnych hydroosadnikach Elektrowni Siersza w Trzebini (Fragm. Florist. Geobot. Polonica 19(1) 29-38, 2012). Pośród znalezionych tam roślin, była też Yucca flaccida (Yucca flamentosa var. flaccida) nazywana w Polsce juką wirginijską. Nie dość, że juka ta rosła i kwitła, to jeszcze najwyraźniej się rozmnażała (najprawdopodobniej wegetatywnie) i zważywszy na dość potężne korzenie i kłącza, dobrze umacniała skarpę. Ważne jest, gdzie rośliny te zostały znalezione (zanim pojawi się lament, że „obce / inwazyjne”!) bo chodzi o tereny, gdzie w latach 1962-1992 były umieszczane popioły z węgla kamiennego spalanego w elektrowni. W ramach rekultywacji, popioły zostały zasypane cienką warstwą gleby i pozostawione dla
naturalnej sukcesji. Tak, jest tam cały zbiór roślin, których prześladowaniem (słowem i czynem) zajmują się z chorym zapałem ludzie z rozmaitych środowisk – od Polskiej Akademii Nauk po urzędy gmin i sołectwa, a także niezależni „łowcy obcych”. Pojawia się problem na miarę tych aktywistów – w jakiej kolejności należy niszczyć obce rośliny, jeżeli jedne obce zarastają i ograniczają inne obce, a wszystkie zaliczane są do „inwazyjnych”. Ważne, aby przed akcją niszczenia „obcych-inwazyjnych” odpowiedzieć sobie na pytanie: dlaczego te rośliny się tam znalazły i czy to one zniszczyły rodzimą sośninę i kawałki łęgu, które tam niegdyś rosły? Może wyłonimy w ten sposób główny gatunek inwazyjny na Ziemi?

Przyszedł dzień wyprawy, zapiski z kontaktu z Autorem podstawowego tekstu z 2012 roku były przygotowane, Land Rover zatankowany, sprzęt rejestrujący gotowy i jazda! Jestem od tak dawna „terenowcem”, że nie zdziwiło mnie wcale, że po zaparkowaniu auta i wyjściu na rozległe płaskie niecki hydroosadników, obramowane wyprofilowanymi skarpami, rozpadał się deszcz. Badaczowi terenowemu zawsze deszcz (lub piasek) w oczy…

Wysoka trawa, nawłoć i zarośla grochodrzewu mokre od deszczu, skutecznie broniły dostępu do stanowiska juk i długą chwilę nie mogliśmy go odnaleźć. Wreszcie udało się i zobaczyliśmy dość intrygujący widok juk z pędami kwiatowymi wysokimi na około metr (ale jeszcze bez rozkwitniętych kwiatów) na tle kominów elektrociepłowni. 

Pobieżna lustracja (deszcz!) wykazała, że jest na stanowisku ponad 30 roślin z pędami  kwiatowymi i pewna ilość mniejszych (tu trudno było o dokładne badania ze względu na dużą ilość nawłoci i grochodrzewów), co pan Marcin Woch ocenił na bieżąco (my pod Trzebinią, a On w Toruniu!) na stabilny obraz populacji. Trzeba przypomnieć, że „stabilny” oznacza w tym wypadku, że juki dają sobie tam dobrze radę od blisko 20 lat, zważywszy, że kwitnące okazy były obserwowane już w 2008 roku. Napotkaliśmy ślady po wykopywaniu roślin, ale chyba nie spowodowało to większego uszczerbku w stanowisku. Przyglądając się dzikiemu stanowisku juki wirginijskiej pod Krakowem i wiedząc już (wielkie dziękuję dla pana Marcina Wocha), że nie są to jedyne takie stanowiska juki w Polsce, pomyślałem, że moje rozterki jakie pojawiły się końcem zeszłego roku przy umieszczaniu juk w spisie roślin trwałych na trudne czasy, były niepotrzebne.

Korzystając z chwili przerwy w opadach deszczu, zwróciliśmy uwagę na setki modraszków Plebejus argus, które najwyraźniej odbywały rójkę. Niebieskawe samce i brązowe samiczki obsiadały wszystko co miało jakikolwiek wyraźny kolor, w tym nasze peleryny, plecaki i kurtki. Biologia tego gatunku wskazuje, że na obszarze ich występowania są dobrze rozwinięte suche murawy, a także, że są obecne mrówki. Jedno i drugie na starych wysypiskach popiołów z dodatkiem ziemi o zapewne nie najwyższej jakości, to niezły wynik naturalnej sukcesji, no i cóż z tego, że juki, nawłoć, grochodrzew, rudbekia a nawet wielkie, „obce” trawy? Nawet jak były lepsze pomysły, to nie widać ich realizacji, a modraszek, mrówki, jaszczurki i sporo ptaków i sarny żyją tam w najlepsze. A miały czekać?
W ekscytującej wyprawie zaliczonej do „Etnobotanicznych ekspedycji Biotopu Lechnica” uczestniczyli: Agnieszka Jens-Stawowczyk, Sebastian Jens-Stawowczyk i Marek Styczyński, a „na łączach” wspomagał nas pan Marcin Woch, któremu serdecznie dziękuję za pomoc!