Dzięki mojej żonie Annie i Asi Milewskiej, które wykonały rozpoznanie i logistykę, zaraz po „permatour” znalazłem się w Londynie. To miasto imponuje mi na wiele sposobów, poza tym, że dało się ograć sowietom i razem z tzw. UK wyszło z UE. Wielu na Wyspach dalej tego nie rozumie i pociesza się jakimiś specjalnymi zabiegami, które by miały sprawy odwrócić. Ktoś (a widać wyraźnie kto) kasę dostał i mleko się wylało. Niestety, jak w miłości, raz stracone zaufanie nie powraca ot tak, na (kolejne) pstryknięcie palców. 

Ale nie o tym…

Każda wizyta w Londynie jest dużą dawką inspiracji, wiedzy i zachwytu. Zaczęliśmy od mojego urodzinowego prezentu – wizyty i wystawy w The Linnean Society of London. To miejsce jest całkowicie niezwykłe, a wszyscy przyrodnicy, którzy cenią książki i klasyczne przyrodoznawstwo, powinni tam bywać od czasu do czasu. Z Towarzystwem Linneuszowskim jest jak z kolejnym pokoleniem inżynierów w rodzinie, naprawdę liczą się trzecie i następne. Wiem, brzmi to źle, ale ta nostalgia i tak dotyczy kultury, która zanika i przestaje się liczyć, więc nie krytykujcie ostro.

Wystawa – Lovely as a Tree i wydawnictwo pt. The Door Was Opened. Pioneering Women at the Linnean Society of London and Their Continuing Legacy będą powracały na moim blogu i w książkach, a także wystąpieniach publicznych, więc nie zrobię aż tak wygodnej ściągi leniwym i słabo zorientowanym. Warto się z nimi zapoznać…

W Tate Modern (tak, ta ceglana buda z kominem nad Tamizą), która to Galeria znajduje się
zawsze w programie odwiedzin Londynu (przepraszam, wiem – to oklepane jak Biennale w
Wenecji, ale jednak przy nich zostanę) bliska nam na wielu poziomach Yoko Ono w wieku 90
lat przygotowała swoją retrospektywną wystawę. Kochamy Yoko i znowu zaskoczyła nas
totalnie doskonałą i pełną cennych obiektów i idei wystawą! Nie mam jeszcze 70 lat, a czuję
się czasem bardzo zmęczony ludźmi i tym, co nazywamy „rzucaniem grochem o ścianę” i nie
przypuszczam, żebym za dziesięć czy dwadzieścia lat miał tego mniej!? A tu proszę! Nadzieja
umiera ostatnia?

Wystawa była wspaniale i po „naszemu” zaaranżowana, bo poza salami z artefaktami, filmami, pracami wideo i obiektami (uwaga na „okres japoński”!) była jeszcze przyjemna księgarenka wystawowa i miła przestrzeń do odpoczywania z kilkoma drzewami życzeń (żywe oliwki), na których można było powiesić karteczki ze swoimi prośbami i marzeniami!
Mieliśmy wielką przyjemność tę samą pracę (ale ubraną w inne drzewa, o ile pamiętam – lipy rosnące w gruncie, wyższe więc z dostawionymi drabinami dla wieszających życzenia) oglądać w Sztokholmie i bodaj była to jej pierwsza prezentacja.
Praca PEACE is POWER z 2017 roku, nabrała w 2024 roku nowych znaczeń. Wiemy już, że nie ma pokoju i długo nie będzie. Może zaczniemy coś zmieniać, aby świadomie doświadczyć dobroczynnej potęgi pokoju? Przed Tate Modern brzozowy lasek, niegdysiejsza żywa instalacja jest już całkiem okazały, ale po staremu jakaś dziewczyna robi wszystko (niestety) co może, aby zainteresować sobą świat. Jej wygibasy i kuszące (?) melanże słowno-muzyczne na deptaku pod wielkim szyldem YOKO ONO, jej starszej siostry w sztuce, wiszącym na budynku Tate Modern pokazują, że wielu nie uczy się wcale.

Nie mogę się nigdy powstrzymać przed wizytą w moich ulubionych farmach miejskich. Kilka lat temu pokazywałem je w Polsce z nadzieją, że coś z ich ducha przeniknie do naszej tkanki miejskiej, ale to chyba się nie powiodło. Wielu i owszem skorzystało i zyskało darmowe ściągi na lata swojej pracy zawodowej, gdzie prawie wszystko staje się wspaniałe i autorskie (mimo, że zawłaszczone nawet nie z pierwszej ręki i bez podania źródła) o ile tylko mamy za sobą opłacaną z podatków machinę klakierów. Coś tam zmienimy, coś tam spłycimy, czegoś nie zrozumiemy i urodzimy powszechną manię „odgórnych ogrodów społecznych”. Gdyby to jeszcze polegało na tym, aby miasto wystawiło do zagospodarowania w formie dzierżawy (np. za złotówkę) tereny uratowane przed tzw. deweloperami (widziałem w akcji takich poszukiwaczy działek w Krakowie… to typ GSBN: gładcy, szybcy, bezwzględni, nienażarci), ale nie. Miasto musi grać rolę znawców i proroków zmian społecznych. Mącą kijem wodę pełną naiwnych i z piany lepią następne dwa lata reklamy swojej „pracy”. W gruncie rzeczy chodzi o to, aby za nasze pieniądze zbudować jeszcze więcej „małej architektury” (bo droga i nie do wycenienia), kupić w dalekich szkółkach jeszcze więcej niedorzecznie wysokich drzew (nie dorosłych, wielkich i trudnych do przesadzenia) i opchnąć przy okazji ładny programik wyborczy. Nie ma w mieście kompostowni, nie ma szkółki miejskiej, w Krakowie też najwidoczniej nie ma ogrodnika, są wizjonerzy od wydawania kasy, którzy chcą wszystko kontrolować i wszędzie się wcisnąć, jak nie napiszę kto.

Od tego odpoczywam w londyńskich farmach miejskich (o ile nie jestem w Biotopie Lechnica) i dobrze, że są, a Wy kochani zróbcie sobie ogród społeczny sami i szybko się okaże, że to nie jest to miejsce, że inne czeka na Was, bo jest już oczkiem na mapie miasta odfajkowanym przez tych cwanych graczy za nasze podatki. Nie byłbym tak pełny irytacji w tej sprawie, gdyby to była wina niewiedzy, eksperymentowania czy zbyt małej ilości czasu, ale nie, to wynik gry pełnej uśmiechów i gładkich ekologicznych sloganów, o wartości spożywczej sowiej wyplówki.

Ogrody społeczne są wytworem społeczności, która wie czego chce, a nie administracyjnym listkiem figowym do kiepskiej działalności za dużą kasę.

 

Tak więc, zjedliśmy śniadanie w farmie miejskiej w Londynie, aby chociaż część naszej kasy została u właściwych ludzi. Te farmy mają po trzydzieści i więcej lat, tam się można wiele nauczyć, bo stale się tam coś dzieje i jak w piosence o permakulturze: „jedni mówią, że jesteśmy szaleni, a drudzy, że leniwi, a my siejemy, a my sadzimy drzewa”. Miasto ma nie przeszkadzać, tkanki społecznej się nie tworzy administracyjnie, chyba, że w teorii (ale już nie bardzo w praktyce) komunizmu.

Na naszej mapie koniecznych odwiedzin jest stale KEW i nic na to nie poradzę, to w ramach
tej nostalgii o jakiej wspominałem. Nie muszę się tłumaczyć, bo zajmuję się roślinami i to
powinno wystarczyć.

Był też cały, niezwykle interesujący i inspirujący segment nowych miejsc jakie pokazała nam nieoceniona Asia, ale to zostawiam na specjalną okazję, która może przytrafić się już w lipcu!
Bądźcie czujni!

Trochę fotek z setek jakie zrobiłem nie odda wrażeń, ale wprowadzi Was w część naszej
wyprawy.