Droga Roślin (11) Permatour 2024
Aby skrócić zapiski, wymyśliłem roboczą nazwę „permatour” dla wiosennych wyjazdów seminaryjnych wokół permakultury. Zastosowałem ten skrót na FB i szybko został zaakceptowany i przyjęty w rozmaitych rozmowach i korespondencji.
Początkowo, bardzo ciekawymi drogami, przyszła propozycja dwóch kolejnych spotkań (ale nie dzień po dniu…) z Radomia, potem z „Cieszyna” (który okazał się być niewielką miejscowością pod Cieszynem – Hażlach), a także z tworzonego ogrodu społecznościowego w Zabrzu. Do tego szybko dołączyła prawdziwa „trasa” od Wrocławia (dwa dni), przez Mogilno (w którym nigdy wcześniej nie byłem!), W788 i Bydgoszcz z ostatnim aktem w Toruniu.
Ponieważ zdawałem na bieżąco relacje szczegółowe na FB, czuję się zwolniony z powtórki opisów poszczególnych wydarzeń, ale z wielką przyjemnością powtórzę – dziękuję bardzo wszystkim współorganizatorom! Wyjazdy i cała logistyka były rewelacyjne i doceniam to jako człowiek z dużym doświadczeniem wyniesionym z kilkudziesięciu lat muzycznych „tour”! W części akcji towarzyszyli mi „współwinni” zainteresowaniu – Joanna Osiewicz z Wydawnictwa Bored Wolves oraz Agnieszka i Sebastian Jens-Stawowczyk ze Stowarzyszenia Jurasto. We Wrocławiu osobą sprawczą na wiele sposobów była Joanna Synowiec, a w części „północnej”: W788 i Bydgoszcz była ze mną Ela Jabłońska, której wiele zawdzięczam, a osobne podziękowania należą się Wojtkowi Kotwickiemu. Wszystko zakończyłem spotkaniem w bardzo interesującym, uniwersyteckim Kopernikańskim Ośrodku Integracyjnym i tworzonym tam Ogrodzie jadalnym KOI. Zupełnie osobnym wydarzeniem okazało się okoliczności i spotkanie w Bibliotece Miejskiej w Mogilnie i nocleg w czynnym klasztorze z widokiem na wspaniałe jezioro!

Musiało minąć trochę czasu od permatour, abym mógł ochłonąć z wszystkich tych bardzo intensywnych i pełnych energii spotkań, które wydają się być przełomowe dla mojego myślenia o społecznym aspekcie permakultury, rozumianej znacznie szerzej niż sposoby na sprawne uprawianie ogródka. A swoją drogą, to kilka dni temu jakaś miła, młoda, ale już wszystkowiedząca pani ogłosiła na FB, że permakultura to wymyślony przez ludzi sposób na uprawianie zieleniny do jedzenia. Niestety ten pogląd był firmowany przez środowisko, które stawia na militarne i indywidualne sposoby przetrwania trudnych czasów. To są ci ludzie od schronów pod domowymi trawnikami, zapasów na lata, kusz, łuków ze strzałami do zabijania, a czasem też inną bronią. Trzeba podkreślić, że to są schrony – dla nich, zapasy – dla nich, broń do obronnych ich przed innymi. To oni będą strzelać nam w plecy, gdy będziemy uciekali przed powodzią lub wojną. Indywidualne zbawienie i „po nas niechby potop” to koncepcje tak organicznie różne od zasad permakultury, że nie wolno tego przemilczeć! Groźni i zwarci suprematyści zaczynają się bawić permakulturą i robią z niej jakąś nową hydroponikę czy inne beznadziejnie szkodliwe zabawki inżynierii środowiskowej. Jeżeli są wśród was jakieś nieświadome, a nie całkiem zideologizowane osoby i rodziny, to obudźcie się szybko! Nie przetrwamy w pojedynkę i nasza piękna rodzina nie uratuje świata wokół siebie według indywidualnego wyboru, jak jakiejś izolowanej wyspy pośród zmian. Nawet, jeżeli ta wyspa ma wiele hektarów „naszej” ziemi i całą kaszę z supermarketu w piwnicy!
Niektóre spotkania były bardzo gorące i fachowe (osoby o specjalności – architektura krajobrazu, wydają się obecnie najbardziej świadome tego co naprawdę się z naszym otoczeniem dzieje), czasem rozmowy szły w kierunku interesujących, trwałych ogrodów, a czasem wprost – permakultury, wszystkie jednak gromadziły ludzi czujących mniejszy czy większy niepokój. Niepokój budzą zmiany klimatyczne, które wolę nazywać za wieloma już źródłami: „chaosem klimatycznym”, określeniem znacznie bardziej adekwatnym do sytuacji i mniej usypiającym dla tych co cieszą się stale tym, że „będzie cieplej”. W tle czai się niepokój związany z napaścią Rosji na Ukrainę i zrozumienia, że toczy się wojna także z nami i to od dziesięcioleci! Niepokój budzi niezrozumienie przyczyn tej wojny, innych wojen i całej naszej koncepcji „rozwoju” wywołanych czymś, co nazywamy elegancko – ekstraktywizmem.
Zdecydowana większość ludzi spotkanych podczas „permotour” ma potrzebę robić coś dla przyszłości i wybiera prawidłowo: tworzenie sieci społecznych, akceptację i inicjowanie integracji na dostępnym od zaraz poziomie (a nie mędrkowanie i teoretyzowanie, które idzie tym piękniej nim mniej w nim prawdziwych ludzi), a także wspieranie wszelkich prób samostanowienia żywnościowego wobec totalnego załamania zaufania do przemysłowego rolnictwa. Wozić się wielkimi, komfortowymi traktorami za unijne dotacje i wywijać ruskimi flagami w ramach zwalczania jedynej naszej szansy na przetrwanie jaką jest Unia Europejska, to słaby pomysł.

Okazało się też, że ludzie w Polsce potrafią bardzo uważnie czytać książki, jeśli tylko chcą! Za to przekonanie jestem chyba najbardziej wdzięczny wszystkim napotkanym osobom i otwieram miejsce na następne „permatours”. Proszę jedynie, aby to była wczesna zima, wiosna lub późna jesień, bo wiosna, lato i jesień mam zajętą na „ogrodnictwo na trudne czasy” i naprawdę liczne akcje terenowe – napiszę o niektórych, naprawdę ekscytujących wkrótce!
Aby jednak nie słodzić ponad miarę, to muszę też poprosić pewnego bardzo elokwentnego pana doktora z Uniwersytetu Śląskiego, aby się nieco mentalnie uspokoił i upuścił ze swego nadęcia trochę bąbelków gazu samouwielbiającego. Funkcja moderatora spotkania nie powinna się mylić z jednoosobowym kabaretem pełnym swady i gejzerów humoru, szczególnie jeżeli ramy spotkania zawalają się już po trzecim skeczu pana doktora. Perlący się humor buzuje, zaciemnia świadomość czasu i okoliczności, a zaproszeni goście chcieli by coś powiedzieć. Tym bardziej, że miejsce, tworząca się społeczność i okoliczności są tak pomyślne, że można by im pomóc w prosty sposób: zrobienia dobrze tego, co miało się zrobić. Nic pan doktor nie wniósł do przedsięwzięcia poza chaosem, sytuacyjnymi gagami i zajmowaniem prawie całej przestrzeni. Tak się permakultury nie buduje…