Carsten Höller i jego magiczne grzyby
Najbliższe dwa spotkania cyklu Bio::Flow zaplanowałem jako wyprawy w świat alternatywnego ogrodnictwa. Sądząc po zainteresowaniu manifestem Joe Hollisa, temat „ogrodowy” wiele dla Was znaczy, a i ja uznaję go za podstawowy w praktykowaniu uważnego kontaktu z roślinami. Mój zamysł, aby zaryzykować spotkanie artystów, kuratorów sztuki, ogrodników, rolników, leśników, biologów i działaczy społecznych w jednym miejscu i to wokół kreatywnych rozwiązań na poprawę codzienności, a nie akcji prostestacyjnej 🙂 okazuje się nie całkiem szalony. Ma też on wiele warstw, które staram się budować na podstawie swoich własnych doświadczeń. Jednym z takich doświadczeń jest pewna utarta wizja jednowymiarowości zawodowej. Plastyk potrafii coś namalować, muzyk zagra, leśnik zasadzi drzewo, ogrodnik zbiera truskawki, rolnik sieje zboże, biolog wypatruje coś pod mikroskopem, a działacze społeczni nie mogą się nadziwić dlaczego ludzie nie chcą niczego zrobić na rzecz wspólnoty, szerszej niż żona/mąż i dziecko. Już w Zielniku podróżnym postarałem się aby naszkicować wstępnie jak rośliny inspirują artystów i także to, że wielu biologów, leśników… było/jest także artystami i chce się im chcieć zmieniać świat na bardziej przyjazny. Jest ciekawym doświadczeniem, że rozdział ten w pierwszej przymiarce do druku Zielnika… jako pierwszy wyleciał z książki, bo Wydawca nie widział sensu w mieszaniu roślin i sztuki 🙂 ej, boy! Na szczęście dla Zielnika… zmienił się Wydawca i ten ostatni nie miał nic przeciw takiemu „pomieszaniu”. Zauważyłem w wielu kontaktach na temat Zielnika…, że tzw. „zawodowcy” z kręgu przyrodoznawstwa nie specjalnie doceniają tę część książki. Nie raz słyszałem, że lepiej byłoby dać więcej kolorowych zdjęć roślin i standardowych (do bólu…) opisów gatunków… bo tak potwierdza się u nas „naukowość” dzieła. Miałem i mam całkiem inne zdanie, a sam mogę się wystawiać jako przykład na to, że można i warto przekraczać utarte schematy działania/bycia/mentalności. Dla dodania (poza sobą 🙂 ) konkretnego i ciągle żywego przykładu, na to co można zrobić startując ze środowiska nauk przyrodniczych w całkiem inne (?) rejony … opiszę krótko sylwetkę i prace bardzo inspirującego artysty. Głębiej poszukacie sami z pomocą internetu, który ma więcej wspólnego z drzewami i ich systemem komunikacji niż się to niejednemu „informatykowi” wydaje. 🙂
Carsten Höller urodził się w 1961 roku z niemieckich rodziców pracujących w Belgii i uznaje się go za artystę belgijskiego… mieszkającego i pracującego w Szwecji, a ostatnio poza Sztokholmem także gdzieś w Ghanie. W czasie studiów rolniczych zajmował się z pasją interesującymi aspektami rozwoju i komunikacji owadów. Interesował się np. mszycami. Na ten temat napisał i obronił doktorat, a tytuł dysertacji brzmi – Efficiency analysis of the Parasitoides of Careal Aphids. Po obronie doktoratu zajmował się jeszcze czynnie entomologią do lat 90. XX wieku. Jednocześnie zajął się sztuką i stworzył wiele niezwykle interesujących instalacji, obiektów i pokazów. Dla mnie najważniejsze z nich to: Vertigo Bells z 1997 (dwa spiżowe dzwony han… nawet nie będę kończył…), Upside Down Mushroom Room z 2000 r., SOMA z 2010 roku oraz Giant Triple Mushroom z 2012, a także Valerio I, Valerio II i Psycho Tank… Kiedy przyglądam się pracy Hollera to utwierdzam się w przekonaniu, że są artyści, z twórczości których inni czerpią pełnymi garściami, ale z trudnych do pojęcia powodów oni sami pozostają w strefie cienia. Przyznać trzeba, że ten cień w przypadku Carstena Höllera mógłby być celem kariery wielu artystów z naszej, krajowej niszy możliwości.
Instalacja SOMA to 12 reniferów odpoczywających pośród gigantycznych grzybów nawiązujących formą do muchomora czerwonego. Soma, przypomnę mniej zorientowanym, to mityczny boski napój dający niezwykłe moce (w sensie wyobraźni, kreatywności), o którym pisano już w Rigwedzie (ma pewnie z 5 tys. lat i jest świętym tekstem wchodzącym w skład czterech Wed – podwalin Hinduizmu, jednej z najstarszych religijnych koncepcji świata). Czym była soma? Nie ma jednoznacznej odpowiedzi i dyskusja trwa… ale wielu badaczy przychyla się do tego, że głównym składnikiem tego napoju był właśnie muchomor. Aktualnie nauczający „konopni misjonarze” (czy można by ich nazwać misjonarzami paździerzowymi ? co bardziej odzwierciedla zakres ich wiedzy o konopiach) oczywiście widzą (!) w somie wywar z konopii lub haszyszu (uzyskiwanego z kwiatów konopii), ale nie wdając się w te akademicko-rynkowe spory, nie wydaje mi się, aby łatwo dostępna dla wszystkich włościan roślina miała być głównym elementem, świętego i dostępnego jedynie bogom, napoju rytualnego. A co do tego mają renifery…? Oj mają, mają i polecam Vaggi Varri. W tundrze Samów (książka ciągle dostępna jest w Wydawnictwie Alter) gdzie wiele o reniferach i etnobiologii Samów pisałem wraz ze współautorką. 🙂 W wielkim skrócie: renifery uwielbiają grzyby, a bardzo smakują im także owocniki muchomora czerwonego (Amanita muscaria), a wdrodze wzajemnego udomawiania ludzi i renów 🙂 (bo moją tezą jest, że ludzie nauczyli się bardzo wiele od reniferów będąc z nimi bardzo długo tj. tysiące lat w specyficznej symbiozie podobnej raczej do pasożytnictwa ludzi na reniferach niż do jakiegoś układu wzajemnych korzyści) ludzie nauczyli się zjadać te grzyby i korzystać z ich właściwości przez picie moczu reniferów objedzonych grzybami o halucynogennych właściwościach (soma?). Renifery leżące na piasku wokół wielkich Amanita w największej sali wystawowej galerii sztuki współczesnej Hamburger Bahnhof w Berlinie w 2010 roku… ej, boy. Ta Galeria jest moją najbardziej ulubioną i zawsze coś tam znajduję dla siebie, bardzo polecam! Jeżeli dobrze poszukacie to na moim drugim blogu http://plasnieciewbudyn.blogspot.com znajdziecie opis wiszących ogrodów – instalacji prezentowanej w tej samej Galerii i sali w Berlinie kilka lat temu.
Inna praca Carstena Höllera to: Upside Down Mushroom Room, to interesująca instalacja z wielkimi grzybami pokazana w 2000 roku w Mediolanie na zaproszenie Fondazione Prada, ale także pokazywana później (2005) w ramach wystawy zatytułowanej ECSTASY w Los Angeles. Widać więc, że temat nie jest jedynie powierzchowną przygodą autora w ramach aktualnie modnej estetyki, ale powierzchowna opinia (panująca u nas ciągle) byłaby taka, że oto absolwent rolnictwa i entomolog porzucił zawód i zajął się sztuką (w domyśle: przestał być poważnym człowiekiem), a wiele lat jego studiów i dociekań poszło na marne… 🙂 Pewną radością i zadośćuczynieniem za lata, gdy jako absolwent leśnictwa nie mogłem przecież z definicji „znać się na sztuce”, jest fakt, że tego rodzaju twórczość ma dla mnie dodatkowe i – nie jestem pewny czy zauważane/uświadamiane w pełni przez licencjonowanych „znawców sztuki” – walory, znaczenia i konteksty. 🙂
W pierwszej połowie lutego 2014, w drugiej mojej ulubionej galerii sztuki współczesnej jaką jest Moderna Museet w Sztokholmie z wielką radością już od samego wejścia zobaczyłem kilka wielkich grzybów Carstena Höllera. Instalacja umieszczona na wielkim korytarzu Galerii pełnym ludzi zatytułowana była Giant Triple Mushroom i pochodziła z 2012 rok. Niżej zamieszczam kilka z własnych fotografii gigantycznych grzybów złożonych (zrośniętych?, genetycznych hybryd?, różnych stron „osobowości” i właściwości Amanita i pokrewnych gatunków…?) pod jakimi wielokrotnie przechodziliśmy z A. i Tomkiem Hołujem…
Kochani „znawcy sztuki” … umiecie coś na ten temat powiedzieć poza słowem „instalacja”… i poza tym co zasugerowałem wyżej, a co w każdym przypadku należy do sfery nauk biologicznych i bioetyki?
Nad wpisem umieściłem fotografię Tomislava Medaka zaczerpniętą z Wikipedii i zatytułowaną: Carsten Höller Soma Hamburger Bahnhof reindeer closeup. Dziękuję Ci TM i Wiki za niekomercyjne użyczenie! jako i ja użyczam!
Wojciech
„Czym była soma? (…) wielu badaczy przychyla się do tego, że głównym składnikiem tego napoju był właśnie muchomor…” NIE!!!
Kawał dobrej sztuki, piękne instalacje, tylko nazwa nijak nie pasuje. Co ciekawe, żaden ze współczesnych indyjskich wedyjskich mędrców nawet nie odniesie się do takiej koncepcji, jakoby soma miała cokolwiek wspólnego z muchomorem – jeden z nich, zapytany kiedyś o to przeze mnie, odpowiedział, że z ignorantami się nie dyskutuje… A koncepcja ta wzięła się z pomysłu pewnego amerykańskiego badacza-amatora (takiego zupełnego…), podchwyciło toto paru grzybowych misjonarzy po muchomorowym tripie, a skończyło się na nobilitacji tej idei przez paru nawet z pozoru przyzwoitych naukowców, z których żaden nie zadał sobie trudu wejścia na poziom botaniki krytycznej – jakichkolwiek poszukiwań źródłowych…
Czym jest soma – opowiem o tym już niedługo w Pieninach, a prowadząc badania, biorę udział w autentycznych wedyjskich ceremoniach w Indiach, których soma jest podstawą… Wyjdzie tu zupełnie inne spojrzenie na rośliny, nie będzie wskazania na konkretny gatunek w akademickim rozumieniu (dlatego jest to taka „zagadka” w naszej kulturze, a tacy Inuici w swej klasyfikacji są dużo bliżej jej identyfikacji), okaże się też, że na moce umysłu człowieka (i nie tylko) oddziaływać może coś zupełnie innego, niż chemiczne substancje psychoaktywne zawarte w roślinach… W Europie blisko rozwiązania zagadki byli już niezależnie od siebie dwaj Galicyjczycy: Wilhelm Reich i Franciszek Rychnowski, choć żaden z nich o somie się nie wypowiadał. Zjawiska elektryczne są bardzo istotną składową życia…
Życzę obfitości somy w życiu, Wojciech Puchalski