Dwa tygodnie bez wpisu – to musiały być midterms (czyli połowa semestru) w połączeniu z weekendową wyprawą na Północne Zachodnie Wybrzeże (czyli wykład gościnny w Electronic Literature Lab na Washington State University). Wykład był w streamingu i można go w związku z tym obejrzeć tutaj:

[youtube https://www.youtube.com/watch?v=MGVGeei4_zw&w=560&h=315]

Dzisiaj jednak będzie nie o Zachodnim Wybrzeżu i genialnym projekcie archiwizacji i dokumentacji wczesnych form kultury cyfrowej, ale o dosyć niezwykłym wydarzeniu filmowym na Winona State University. Od paru tygodni na kampusie prezentowany jest cykl filmowy wpisany w temat przewodni semestru, którym są… kariery zawodowe. Tutejsze Film Studies przygotowały więc cykl zatytułowany „Careers, Conflicts and Callings” i w jego ramach można obejrzeć zarówno fikcję (The Office Mike’a Judge’a na przykład), jak i dokument: tytuły dobrane niebanalnie i oferujący ciekawą perspektywę oraz zachęcający do dyskusji. Udało mi się wreszcie trafić na kolejny pokaz z serii, której kuratorami są studenci chodzący także na moje zajęcia (sporo osób studiuje jednocześnie Film Studies oraz Mass Communication). W ten sposób trafiłam na dokument 17 Blocks – bardzo wzruszającą i poruszającą historię rodziny, która mieszka 17 przecznic od Kapitolu (ale, jak łatwo się domyślić, dzielą ją od niego całe światy).

[youtube https://www.youtube.com/watch?v=gp96SKXAhkQ&w=560&h=315]

Film aktualnie robi rundę po festiwalach, ostatnio m.in. na Tribeca Film Festival, był także pokazywany w 2019 w Karlovych Varach. Davy Rothbart, reżyser, wyjawił, że dokument znajdzie się wiosną na… MTV. Koncept filmu nie jest nowy ani nieznany  – wcześniej testowała go z powodzeniem np. czeska reżyserka Helena Třeštíková w filmie Rene, choć nie uniknęła trudnych pytań o obojętność wobec bohatera, któremu towarzyszyła z kamerą przez 20 lat. Rothbart towarzyszył rodzinie Sanfordów z kamerą również na przestrzeni 20-lat, ale jego relacja z bohaterami dokumentu jest zupełnie inna. Kamera rejestrowała przeróżne momenty z życia Cheryl oraz jej trójki dzieci, których dwójka powtórzyła trajektorie losu Czarnych dzieciaków znane z popkultury: zamknięty krąg braku szans, przygodnych możliwości, jakie oferuje ulica, splotu traumy, tragedii i obojętności systemu. Nie wszystko jednak potoczyło się tak, jak w znanych fabułach. Nie będę zdradzać więcej, bo zepsuję Wam ewentualne oglądanie, które mam nadzieję, że kiedyś nastąpi w Krakowie – mieście ambitnego kina i dobrych festiwali filmowych.

Nie chodziło jednak o sam film. Po pierwsze, już po raz kolejny na imprezie, której współorganizatorem jest nasze Office of Inclusion & Diversity, pojawia się taka oto plansza i impreza zaczyna się od minuty ciszy dla upamiętnienia faktu, że uniwersytet znajduje się na ziemiach Dakotów:

IMG_3979

Po drugie, audotorium które mieści ok. 100 osób, było prawie wypełnione.

Po trzecie, Rothbartowi trudno byłoby zarzucić, że uprawia rodzaj kulturowej turystyki. POdczas niektorych prezentacji towarzyszą mu Sanfordowie; zostali podpisani i figurują w „credits”. Co jednak najważniejsze, ostatnia scena filmu to ponad 1200 nazwisk osób – ofiar przemocy z użyciem broni w samym tylko Washington D.C., które zginęły od 2009 do końca 2019 roku. Pokaz filmu z udziałem reżysera stał się więc poruszającym rytuałem żałoby w kraju, gdzie użycie broni zaczyna przypominać niewypowiedzianą wojnę – było to jednocześnie blisko 120 minut, które stało się przede wszystkim wezwaniem do działania. Na różnych poziomach i w różnych formach. Tak dzieją się tutaj zmiany, o których nie usłyszycie z pierwszych stron portali – czasem rozgrywają się podczas wielu takich pokazów w audytoriach niewielkich uniwersytetów poza metropoliami, w miejscach, o ktorych myśli się często, że są konserwatywne.

I wreszcie powód najważniejszy. To zdecydowanie coś więcej niż film, dzięki akcji Washington to Washington, której częścią są pokazy – działanie jest proste i jednocześnie nadzwyczaj potrzebne: chodzi o wyrwanie dzieciaków z ulic miejskich gett… w góry. Na trekking albo zwykły spacer. Czasem chodzi o dzieciaki, które w trakcie swoich parunastu lat nigdy nie widziały więcej niż kilka najbliższych przecznic. I oczywiście, nie byłoby amerykańsko, gdyby po pokazie po sali nie krążyła torba, do której można było wrzucić datek wspierający udział kolejnych małych trekkerów.

Jeśli więc kiedykolwiek zobaczycie 17 Blocks na jakimś festiwalu, a nawet w MTV – nie wahajcie się. To kolejna odsłona zmiany. Film jest wierzchołkiem góry, której podstawa jest coraz mocniejsza. To jednocześnie może nieco zaskakujące, ale jednak adekwatne – oblicze permakultury poza uprawą ziemi i poza rolnictwem, ale blisko regeneracyjnego i restoratywnego rozumienia wspólnoty.